Wyjeżdżamy od Granta z oporami, bo nam tam było bardzo przyjemnie. Jest chłodno i wieje. Po dłuższym oczekiwaniu opuszczamy Princetown. I kroczek po kroczku przemieszczamy się. Pogoda coraz gorsza. Cel na dzisiaj- Mt Gambier. Jakoś wszystko szło opornie. Okazuje się, że obrana przez nas droga, jest pozbawiona gwałtowniejszych ruchów. Kolejny stop to chłopcy co mają kapelę, wyrzucają nas za kolejne 25km i po przepakowaniu sprzętu grającego mieli po nas wrócić i spróbować nas wcisnąć do swojego wana. Mieliśmy razem dojechać do Portland. Czekamy bez końca, a tu coraz zimniej i kropi. A to ci. Na kapelę się nie doczekaliśmy, za to zgarnia nas para z Darwin. Chwała im za to, bo robiło się już przebrzydle.
Robimy kolejne kilometry. Wydaje się, że w Viktorii jesień zaczęła się na dobre.
Przekonujemy panią z fioletową grzywką, żeby nas podwiozła kolejne 20 km. I potem rzutem na taśmę, perswadujemy kolejnym ludziom, że należy nas zabrać, bo jest krwiście zimno!
I tak dokulkujemy się do Portland, gdzie rzekomo można spotkać w centrum koale, które przełażą ulicą.
Instalujemy się na stacji benzynowej Alexander i bez większego przekonania próbujemy kogoś łapać. Po dłuższym czasie decydujemy się na zakup frytek. Jakież było nasze zdziwienie, gdy za $2 dostaliśmy pakę frytek opakowaną w gazety- miał być kubeczek. Do frytek dodano nam chicken salt – sól kurczaczą – a ja myślałem, że pani się przejęzyczyła:)
Kiedy je zjadaliśmy, na stacje wpadła niewielka kobieta. Zapytana czy nie jedzie czasem do Mt Gambier, odpowiada, że nie i po szybkiej wymianie zdań, zaprasza nas do swojego domu, gdybyśmy mieli utknąć w Portland. Utykamy- na jedną nogę.
Do Kierrte -bo tak nazywa się nasza znajoma- podwozi nas starszy pan, co przez 40 lat pracował dla Shella, w związku z czym do końca życia przysługuje mu zniżka 25%. Dostał dodatkowe 5% od babki na stacji, za to, że nas wziął.
Kierrte jest Finką i kocha się w Polaku Władku, sąsiedzie co mieszka nieopodal. Władek jest lekarzem po rozwodzie, więc stanowi smakowity kąsek dla naszej gospodyni. Na noc przychodzą wnuki, bo najstarsza córka wybrała się na imprezę (na głowie miała puszki, wplecione we włosy – takie przebranie:), jest też przyjaciółka Kierrte, która ma swój program w miejscowej rozgłośni radiowej. Po 23 wraca i córka, robi się głośno i duszno. Mówimy dobranoc i udajemy się do naszego pokoju.