Po sowitym śniadaniu udajemy się z Barbarą i Heidi (pies) do sklepu, aby pomóc w zakupach. Barbara zasiada na swoim shopriderze i w tym barwnym korowodzie przemieszczamy się do miasta. I tu słów kilka o Heidi. Jest to skrzyżowanie rasy corgie i labrador... Wiemy co chcecie wykrzyknąć drodzy czytelnicy, spoglądając na zdjęcia tego 12letniego czworonoga. Ale musicie nam uwierzyć, że charakterem i sercem była w pełni labradorem. Ułożona, mądra i posłuszna. Najchętniej wyleguje się w ogródku na grzbiecie, przez co- jak mniemamy- wyrobił jej się swoisty stolik do kawy. Heidi przy każdej nadarzającej się okazji podchodziła i ufnie opierała łeb o kolana. Stefek za to co chwilę pohukiwał na nią,że ma robić pompki, przysiady, albo obiec dom dookoła...
Po zakupach odeskortowaliśmy Barbarę, a sami poszli na plażę.
Plaża piaszczysta, ocean błękitny, słońce bez chmur. Wszystkie chmury były nad Stefkiem, żebym ja się mogła wygrzewać. W końcu poszliśmy pływać i było nam fantastycznie. Aaaaaaaaa, 13 luty a w my oceanie, pełne lato!!
Rozkoszny to był czas.
Wieczorem przepyszna kolacja -domowy corn beef -co mi bardzo smakowało ( Stefkowi nie bardzo, bo zbyt trąci to puszkowym, choć nie ma z nim nic wspólnego). Kolacja zakrapiana winem i opowieściami Barbary. Jeszcze przebieżka przed snem z Heidi, australijskie porto (sic!) i dobranoc.