Zadanie na wieczór: ekstracja miodu czyli transport z ula do słoika.
Zdjęcia wyjaśnią wszystko. Robota ciężka i wymaga pracy zespołowej.
Bierze się ramkę z plastrem, ścina wierzchnią suchą warstwę na gorąco specjalnym nożem skurczybykiem , żeby uwolnić miód (i „uwolnić miód 2”).
Następnie zeskrobuje się suche resztki skrobaczką i dwie ramki przygotowane w ten sposób wkłada się do blaszanej beczki, w której są dwie kiszonki i ...się kręci.
Przy dobrym powiewie można było poczuć na twarzy i rękach kropelki pysznego pachnącego miodu. Miód zbierał się na ściankach, ściekał na dno i wydobywał z beczki przez kurek, od razu do wiaderka. Co do noża, to miał kiedyś wypadek-przejechał po nim samochód- wskutek czego jego rączka się przekręcała z każdą próbą jego użycia. Na dodatek na trzonku były zaplecione plastikowe kółeczka z wyrostkami, wbijające się w dłoń. Tą dłoń, śliską i całą w miodzie. Było to naprawdę przyjemne. Nóż był podłączony do prądu i osiągał jakąś niebotyczną temperaturę.
Oczywiście jak było do przewidzenia, dotkliwie poparzył mi palucha- coś jak przyłożenie ręki do żelazka tylko 10 razy gorzej. Więc następne 40 minut musiałam spędzić pod kurkiem z zimną wodą, czytając książkę o Titanicu- wiedzieliście, że podróżował na nim ojciec z dwoma synami? Ojciec zginął w katastrofie, chłopcy się uratowali i okazało się, że ojciec ich porwał po sprawie rozwodowej. Taka historia.
Ale do rzeczy. Więc pracowaliśmy ciężko bez wytchnienia przez 7 godzin. O 4 rano poszliśmy spać, napełniwszy uprzednio ponad 100 baryłek. ( swoje 8 już zjedliśmy;)
Następnego dnia udaliśmy się do uli, żeby zostać pszczelimi pomocnikami. Jak się prezentowaliśmy w adekwatnych ubrankach...odsyłamy do zdjęć...
Andy!!!this an official thank You!!! It was an exceptional weekend. And say thanks again to all these amazing hosts we have visited. The cake was delightful;)