Następnego dnia pojechaliśmy do Marton na Mistrzostwa Wyspy Północnej w Goleniu Owiec. Marton okazało się maleńką mieścinką w dużej mierze zamieszkaną przez Maorysów, których obecność w takiej ilości sprawiła, że czuliśmy się trochę nieswojo. Jak dotąd Maorysi pojawiali się w pojedynczych jednostkach, a w grupie są trochę przerażający. Szczególnie, że dość często są to członkowie jednego z gangów. Mężczyźni są brzydcy, a kobiety wyglądają jak mężczyźni... Jak to Stefek ujął , łatwiej znaleźć ładną Brytyjką, niż ładną Maoryskę...Efektu nie poprawia nadmierna tusza i tatuaże niemal na całym ciele. Ale nie o tym.
Ucieszyła nas możliwość zobaczenia tych zawodów, aczkolwiek kiedy rozpoczęła się kolejna runda a owce miały coraz więcej ran i zacięć , to przestałam się tam czuć dobrze. Pomimo tego, że impreza była sponsorowana przez firmy czuwające nad zdrowiem zwierzaków i każdy z zawodników miał nadzór sędziego, to ciężko się na to patrzyło. Zawodnik manewrował owcą na wszystkie strony i właściwie za każdym razem zostawiał jej jakieś rany. Tak to podobno zawsze wygląda. Każdy z zawodników miał swoich pomocników- od podsuwania owiec i od usuwania ściętej wełny ( przed poprawką: „świętej owcy”:) W pierwszych rundach przypadało 5 owiec na golarza. W finale 20. Zwycięzca ogolił je w ok. 15 minut.
Po zawodach udaliśmy się na barbecue, gdzie znów nastąpiło obżarstwo godne potępienia. Trochę nam wstyd, ale znów wszystko było takie pyszne!!! Hitem okazało się mięso. Za to na deser podano sałatkę owocową...lody...bitą śmietanę...bezy....oraz eklery w czekoladzie. Przecież tak się nie robi. W jedzeniu na ilość wygrał Stefan!!!
Podczas kolacji po raz pierwszy nas ostrzeżono przed Maorysami, którzy podobno grasują na wschodnim wybrzeżu, gdzie się wybieramy. Nie bardzo wiemy co o tym myśleć, bo nikt nic takiego nie mówił wcześniej. Mamy strzec się gangów. Cokolwiek to oznacza.
Wytoczyliśmy się z barbecue i wrócili do domu, by zabrać się za...ekstrakcję miodu... Ale o tym w następnym wpisie, żeby równo puchło-tak mówi Stefek.