Łamaliśmy się długo czy skorzystać z zaproszenia Tony'ego i Jan i spędzić z nimi święta. Jakkolwiek byłoby fantastycznie, zdecydowaliśmy, że czas na nas. Choć smutno nam było ( i jak się okazało Tony'emu też) spakowaliśmy manatki, wymyli nasz jacht, zjedli po rydżu, no i ruszyli kompletnie bez planu i pomysłu.
Dowiedzieliśmy się ( nie potwierdzone), że limit spożycia i jazdy po nim to UWAGA!!! 0,8 promila. Zaszokowało nas to. Nasz pierwszy samochód z przystani natknął się na kontrolę policyjną. Stał radiowóz i wszyscy mieli dmuchać. Pan się spocił, zjadł miętówkę, doznał dwóch mikro zawałów i...zatrzymali samochód przed anim, a jemu się upiekło – jakże nam było przykro. Postanowiliśmy być o wiele bardziej czujni w tej kwestii.
Z Picton zabiera nas pan, który jest pracownikiem jednej z winnic, których tu pełno. Zawozi nas na okrętkę, do drogi na Nelson. Stąd jedziemy po raz pierwszy autobusem. Nie, nie, nie takim normalnym, tylko pan odstawiał po naprawie o nas zabrał. Pan był miły, no i chyba w związku z tym postanowiłem podarować mu w geście świątecznym swój nowy bardzo lubiany kapelusz. Długo później rozprawiałem nad tym gestem.
Z mało sprzyjającego nam punktu ratuje nas para niemiecko- holenderskich buddystów. Najpierw do sklepiku organicznego po algi, później po zakupy i jedziemy z nimi. Znają bezpłatny kemping nad rzeką, sami mieszkają jeszcze kilka tygodni na płatnym nieopodal. Gdy dojeżdżamy dostajemy po puszcze paszteciku wegetariańskiego i zaproszenie na herbatkę, z którego korzystamy – w końcu jest wigilia, a my nigdy nie odmawiamy ciepłego napoju. Pole było specyficzne, daleko od cywilizacji. Pani kempingowa pozwala nam się rozbić za free, więc zostajemy i wigilię spędzimy z Leo i Nic(Nicole). Gotują nam jakąś potrawę z boliwijskimi kiełkami. Dużo i pysznie. Wtedy Leo oznajmia żartując, że jest taka opinia o Polakach, że są zawsze głodni. Stajemy na wysokości zadania. Mamy stroik. Gryf przytaszczył z Polski choinkę i pierwsza gwiazdkę , zakupioną przez Miśkę na „Żydzie” (więc wypatrujcie sobie drugiej;)
Napiliśmy się herbatki lukrecjowej ( po raz pierwszy w życiu) i przełamaliśmy się opłatkiem jak nigdy dotąd.