Zwlekliśmy się obolali około 9. Kolejna jakże ciepła i przyjemna letnia noc. Upichciliśmy porydża (do partii brydża)Udaliśmy się do znajomych z autobusu szkolnego na kawkę, dostaliśmy czkawkę, i poczęli łapać stopka. Zatrzymał się chłopiec, który swoim 26-letnim BMW nie zwalniał poniżej 130km/h. Następnie pani uratowała nas z bardzo niedogodnego miejsca ( a w bagażniku miała ze 130 bochenków chleba „dopasywacza”. Nowozelandzkim chlebem można uzupełnić każdą nieregularną przestrzeń plecaka:)
Później był pan, z którym zrobiliśmy zakupy i odebraliśmy róże. Opowiedział jak to jego ojciec uciekł 50 Japońcom w samolocie podczas I Wojny Światowej – i o to przypowieść o kolejnym japońskim pilocie (matko królika;)
Krzyknąłem „ tylko nie Ford Ka” , ale niestety się zatrzymał:) Kolo bardzo się ucieszył, że będzie miał dodatkowy balast, bo strasznie wiało. Był jednym z sensowniejszych i zabawniejszych Kiwi (co but ożywi) Opowiedział nam historię o tym jak to oposy wchodziły na drzewo by zeskakiwać na jego namiot – taka zabawa leśna:) Jak również poinformował, że jest firma, która produkuje rękawiczki z futra oposa. Ma ono podobno właściwości zbliżone do futra misia polarnego. To z cyklu opowieści o oposie (czyli oposieści)
Wysadził nas w samym centrum, pod sklepem Gordon's ( gdzie dokonaliśmy stosownych uzupełnień sprzętowych: karimat samopompujący – mountain design, śpiwór puchowy – Mont, kartusz ( gratis do śpiwora) i preparat odstraszający latające tałataństwo- 40% DEET( okarze się na ile się przydał) Generalnie baliśmy się cen, ale miło nas zaskoczyło – warto kupować, jest dużo firm z Australii, a szczególnie w okolicy świąt można złapać wiele dobrych okazji.
Udaliśmy się do centrum handlowego, gdzie za miłą cenę 12,5 $ objedliśmy się jak skunksy chińszczyzną. Taki tam jest deal, że płacisz za duży talerz, na który sam sobie nakładasz różności.
Opuściliśmy naszego Chińczyka z kopiastą porcją. Kiedy finiszowaliśmy, podszedł do nas starszy pan i zapytał, czy jesteśmy z Rosji- a jakże!Chwilę pogadaliśmy, opowiedzieli jak podróżujemy i sobie poszedł. Po chwili wrócił z żoną i zaprosili nas do siebie na noc do domu.
Jakże mogliśmy odmówić...
Więc trafiliśmy na wzgórze 30 km od Wellington, wzgórze, na które parę nocy wcześniej spoglądaliśmy z Many Mariny, zastanawiając się, któż tam mieszka i jaki ma widok z okna.
Dostaliśmy piękną sypialnię, kaloryfer, czajnik,herbatę i kubeczki,termofory i własną łazienkę.
Spaliśmy jak susły, podano nam obfite śniadanie i zaproszono na kolejną noc.
Okazało się, że nasi gospodarze,mieszkali przez ok. 30 lat w Zimbabwe. On był z pochodzenia Niemcem, a ona rodowitą białą Rodezyjką. Bardzo im się ciekawie życie układało, ale to do opowiedzenia przy innej okazji,
Okazało się również, że gospodarz, jest silnie związany z Amwayem i zostaliśmy poddani indoktrynacji na tą okoliczność:)