Wyjeżdżamy z Hamilton. Przechodząc przez mostek widzimy pierwszych autostpowiczów, mijamy ich z reszta chwilę póxniej z miłym panem - czrodziejem, który oferuje wywieźć nas na stację za miasto( Jak tylko Marysia zobaczyła napis Wizard- Isuzu, wiedziała, że zyskamy pomoc:). Ze stacji zabiera nas miła pani (Audi S6:) i wysadza w jakiejś pipidówie. Po pół h 3 samochody, ale jest i on...zabiera nas wprost do Turangi. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze nad jeziorem Taupo. Gdy dojeżdzamy do Tongariro, okazuje sie,że to maleńka wioska, której rynek stanowi stacja benzynowa, burger king oraz supermarket new world. Punkt informacyjny był już zamknięty- działa tylko do 17. Pokręciliśmy się chwilę, obczaili camping,hotelik backpacker extreme,w którym można się godnie polansować i poszliśmy na zakupy-market czynny do 8 pm.
Robiło się coraz chłodniej i ciemno więc musieliśmy poszukać jakiejś łączki do rozbicia się. Trafiliśmy na ulicę z prywatnymi domkami i jeden z nich miał bardzo atrakcyjny trawnik. Postanowiliśmy zapukać do gospodarzy i poprosić o zgodę na rozbicie. Otworzyła nam starsza pani. Po krótkiej rozmowie rokładaliśmy nasz dobytek a za chwilę piliśmy herbatę w kuchni Honoraty(Tehonongi),która okazała sie rdzenną Maoryską (rdzennym Maorysem?). Dostaliśmy kolację, a na rano zaproszenie na śniadanie i prysznic. Fantastycznie nam tam było!Na śniadanie uraczono nas wheat-box, o matko jakie to było pyszne!!!Ma to formę takich deseczek z płatków owsianych, czy jakoś tak,zalewa się to ciepłym mlekiem i dodaje cukru.
No i pojedliśmy truskawek!!!I tosty i owoce.Rozpusta.
Potem Hono zaproponowała nam, że nas weżmie do typowego maoryskiego domu spotkań-Marai- gdzie odbywają sięwszystkie rodzinne uroczystości, śluby jak i wesela,gdzie przychodzi się po poradę i żeby przedyskutować jakiś problem. Trafiła nam się fantastyczna okazja, przyjrzeć się czemuś,co dla turystów jest dostępne tylko i wyłącznie w formie komercyjnej i za dużą kasę albo i wcale. Tak sobie myslimy:)
Jak taki dom wygląda, jak jest przyozdobiony możecie zobaczyć na zdjęciach. Hono nas oficjalnie przywitała,zaczęła od pieśni maoryskiej,potem podaliśmy sobie ręce i dotknęliśmy się nosami. Chodzi tutaj o takie zwierzęce rozpoznanie- dotyk i zapach. Marai do którego trafiliśmy jest akurat poświęcone kobiecie,jako tej, która gra pierwsze skrzypce. Ale obecność posągów męskiego i żeńskiego ma świadczyć o równowadze. Nie mamy zdjęć ze środka-nie można ich tam robić- gdzie ściany są obwieszone fotografiami zmarłych. Do budynku głównego przynależy też miejsce do mycia i wielka jadalnia.
Po przedpołudniu spędzonym w Marai poszliśmy do punktu informacyjnego. Ale o tym w następnej notce...ha ha...;)