Z Gua Mesang wyruszamy około 9.30. Na dworcu pan mówi, że owszem jest busik do Camerona, ale za 40 dyszki od osoby. Dziękujemy i z uśmiechem udajemy się na „tanksztelę”. Po kilku minutach miły pan wywozi nas na właściwą drogę. Po kolejnych 20 minutach jedziemy mała ciężarówką do następnego skrzyżowania. Wysiadamy we wspaniale dogodnym miejscu. Krzesła, cień, wiatrak. Jesteśmy luźni, trochę się baliśmy tej drogi, bo jakoś nam ktoś zamotał, że tylko 4 na 4 i takie tam.
A to nowa porządna droga, nawet jada nią tiry. Właśnie z jednym zagaduje na migi i jak tylko spożyje posił to jedziemy („Tir co spożył posił to pozycja tego samego autora co napisał psa, który jeździł koleją). Przejeżdża też w drugim kierunku minibus pełen paczków i żartowaliśmy, że jakby mógł to by ich od razu wyrzucił, byleby mieć pewność, że my z nim pojedziemy. W międzyczasie łapiemy luksusowego mercedesa no i oddajemy się kontemplacji pięknego krajobrazu i rozmowie z panem budowniczym ze stolicy. Wspaniała to podwózka. Cieszymy się bardzo. Wokół dżungla, po której grasują najprawdziwsze tygrysy!
Pan wysadza nas około 80 km dalej, a stamtąd po 2 minutach jedziemy już do Tanach Rata. Utarliśmy nosa firmom, które monopolizują transport na tej trasie i strasznie nas to ucieszyło. Droga jest bezpieczna i bardzo ładna. Więc polecamy stopowanie.
Na miejscu uznaliśmy, że nie pozostaje nam nic innego jak rozpurtać 80 dyszek. Szkoda, że nie ma tu kasyna:) To znaczy jest, ale w tych drugich Highlands.