Nasze lokum znajduje się na piętrze 3A. Kiedy wynotowywałam cały adres podczas rozmowy telefonicznej, upewniałam się parę razy, pewna, że któraś ze stron coś przekręca. Ale okazało się, że rzeczywiście mieszkamy na takim piętrze. A to dlatego, że cyfra 4 jest uznawana przez Chińczyków za pechową. Dlatego w naszym bloku nie było również piętra 14, tylko 13A.
Mieszkanie zajmuje nasz gospodarz i jego współlokator. Pierwsze wrażenie, jak z każdego mieszkania w nowym zabudowaniu w Krakowie. Duży salon, nowoczesna kuchnia, plazma, meble z Ikei. Jednak zagląda się do łazienki i wraca się szybko na ziemię. Co dla mnie stanowi największy problem- nie wiem właściwie czemu?!- to to, że ludzie tutaj nie stosują papieru toaletowego. Mają komputery, komórki, ipody, wypasione bryki, torebki od Lutka Witona, a w ich zwyczaju jest...podmywanie. Zawsze w tym celu jest ustawione wiadro z wodą, ewentualnie krótki wąż z prysznicem. Jak to Stefan słusznie zauważył, cała Azja się podmywa. Jednak mimo wszystko jest to dla mnie trochę nierealne, że taka forma higieny jest tutaj uznawana i powszechnie stosowana. Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić. Jak zgodnie stwierdziliśmy ze Stefanem, nie należy o tym pamiętać, zwłaszcza, gdy serwują ci jedzenie. Tyle tytułem wstępu.
Wypiliśmy rano po kawie i ruszyliśmy „ku miastu, na zwiady”. A dokładniej w celu wystania biletów na wieżę i złożenia wniosku o tajską wizę. Nie byliśmy szczególnie zdziwieni gdy się okazało, że w poniedziałki impreza jest nieczynna. Taka nasza uroda, takie nasze szczęście. Stąd już rzut beretem do ambasady. O tym jak załatwialiśmy wizę, przeczytać można w praktycznych.
Dzień w mieście był dla mnie ciężki. O dziwo, Stefek całkiem nieźle radził sobie z panującą hitą, ja za to czułam się do bani (kto by pomyślał!) i z przyjemnością myślałam o chłodnych, letnich wieczorach w Krościenku. KL to ciągle wielki plac budowy. Nie mogliśmy tylko zrozumieć, dlaczego zabudowują Petroniuszki?! Zeszliśmy okolicę biznesową, a potem spacerem doszliśmy do Bintang Walk, czyli po prostu ulic, przy których odbywa się masowy szoping podróbkami- Stefan nawet był na drodze kupna rolexa! Zupełnie przypadkowo załapaliśmy się na free shuttle bus do China Town. Ja się czułam coraz gorzej, więc z przyjemnością się zdrzemnęłam w klimatyzowanym autobusie, gdzie też przetrwaliśmy deszcz.
China town to jeden wielki jarmark. Nie jest to jednak wymarzone miejsce do zakupów. Jest np. kilkanaście stoisk z butami, ale wszystkie należą do jednego bosa- który, jak się dowiedzieliśmy jest gruby i dużo je- w związku z czym, każdy sprzedawca schodzi finalnie do tej samej ceny i niżej się nie da. Ja mam w ogóle przesyt jeśli chodzi o szmaty, zakupy, targowanie się, więc to miejsce jakkolwiek kolorowe, nie było dla mnie specjalnie wyjątkowe. Za to kawiarnie, rozsypujące się kamieniczki i maleńkie uliczki wokół głównego traktu, zdecydowanie zasługują na uwagę. Właśnie tam Stefan zajadał jedną z lepszych laks w swoim życiu, przez ponad pół godziny, ku wielkiemu zainteresowaniu pracowników knajpki. Ja się tylko kiwałam na stołku, zmiętoszona przez ten dzień z mocno świdrującym żołądkiem, który przez następne dni, jak się okaże, da mi popalić. Nie wiadomo z czego.
Praktyczne:
-Free shuttle bus kursuje między Bintang Walk a Chinatown (dlaczego?!). Nigdzie nie ma tej informacji, znaleźliśmy ją przypadkowo w kiosku informacyjnym- pani miała ręcznie wypisaną karteczkę, przypiętą w swoich notatkach. Zdaje się, że jeździ co godzinę- ten którym jechaliśmy wystartował o 14:30
-Myśleliśmy, że przyjście do ambasady przed czasem, zagwarantuje nam szybkie i sprawne załatwienie wizy. Nic bardziej mylnego. Już była kolejka, z której nie wynikło nic poza zanotowaniem danych z naszych paszportów na bramce przed budynkiem i otrzymanie wniosków wizowych do wypełnienia. Grupka ponad trzydziestu osób czekała, aż ambasada otworzy swoje podwoje. Potem nastąpiło rzucenie się do środka, by z maszynki uzyskać numerek- cały czas zastanawialiśmy się, dlaczego nie mogą wydawać tych numerków już na bramce przed ambasadą. Ileż by to oszczędziło czasu ludziom i emocji związanych jak zawsze ze staniem w kolejce oraz co najważniejsze, byłoby sprawiedliwe, obrazując kolejność pojawiania się w tym przybytku smutnych twarzy. Z dwuczęściowym numerkiem podchodzi się do okienka i w ciągu paru minut wniosek jest już złożony. Z tablicy informacyjnej wynikało, że powinniśmy mieć ze sobą kopie paszportów- nie mieliśmy- a na wniosku wymagano dane pracodawcy- tym bardziej nie mieliśmy. Trzeba mieć dwie fotografie- mieliśmy:) Gdy już byliśmy przy okienku, złożenie wniosku nie zajęło nam więcej niż 5 minut. Odbiór wizy następnego dnia roboczego- bez kolejki i obecnie za darmo.