Poranek w klimacie lokalnych bywalców. Pyszna kawa ze skarpety ze słodkim mlekiem, do tego tosty z kają ( wyjaśnienie później). Pożegnanie przemiłych właścicieli i stajemy na stopa w stronę Kluangu. Przychodzi jakiś dziadek i tak z nami stoi chyba pół godziny i coś gada. Opętany jakiś, a my nie wiedzieliśmy jak tu go przepędzić, bo reklamy dobrej to on nam nie robił ( patrz foto).
Po 45 min zmieniamy front i idziemy na stację benzynową w stronę przeciwną (Johor Bahru). Pierwsza zapytana pani po namyśle decyduje się zawieźć nas pod bramki na autostradę. Okazuję się być panią inżynier w elektrowni. Zresztą jedyną zatrudnioną kobietą:)Wróciła właśnie z jakiegoś wyjazdu pracowniczego do Korei. Pytana o to jak ją traktują w pracy, mówi, że właściwie to nawet lepiej, bo mężczyźni nie używają przy niej tak dosadnego języka. Zostawia nas przy bramkach (czujemy się prawie jak na mistrzostwach;) skąd przepędzają nas po chwili. Zdążamy jeszcze pomachać wojakom, którzy przejeżdżają z karabinami ogromną kawalkadą. Gryf zagaduje do pierwszej napotkanej pani i już po chwili siedzimy w komfortowym samochodzie, zapieprzającym ponad 160 na godzinę świetną autostradą. Nasza super pani wyjechała wcześnie rano z Singapuru (z pochodzenia jest Malezyjką) i jechała do Kuala Lumpur, ponieważ jej ojciec miał mieć za kilka dni operację – rak języka. Mówi nam, że odkąd pamięta, to jej tata dbał nadmiernie o jamę ustną, płucząc ją płynem nawet kilka razy w ciągu dnia. A zaledwie dwa lata temu zmarła mama naszego kierowcy- wykryto u niej raka płuc i miesiąc później już nie żyła. Mamy nadzieję, że naszą paplaniną zagadaliśmy jej różne, pewnie smutne i przygnębiające myśli.
Ten dość spory odcinek pokonujemy w niecałe 3h. Jesteśmy prze szczęśliwi. Pani zostawia nas na dworcu centralnym, gdzie odbywają się uroczystości związane ze światowym dniem uchodźcy. Pełno mieszkańców Afganistanu, Birmy itp. Posilamy się, odpoczywamy trochę korzystając z dobrodziejstw darmowego internetu i ruszamy z plecakami w stronę lake park, gdyż z naszym gospodarzem od kanapy mamy spotkać się dopiero koło 21. W okolicy tej znajduję się też największy meczet ( ), ogród orchidei, ptaków (wstęp 40 PLN – padliśmy prawie, koszt jak za oceanarium w Lizbonie! dobrze, ze już było nieczynne, bo na pewno byśmy poszli;) i inne atrakcje. Muzeum policji, muzeum sztuki islamskiej itp. Dla nas było to bardzo przykre doświadczenie. Nie polecamy odwiedzania tej okolicy. Temperatura, plecaki oraz przejeżdżające cały czas samochody pewnie mają wpływ na ten pogląd. Pierwszy raz na spokojnie zobaczyliśmy dwie wieże – te jeszcze stoją (żarcik).
Późnym wieczorem spotykamy się w domu naszego gospodarza- apartamenty tropikana!
Nie obeszło się bez przeszkód. Gdy dojechaliśmy na koniec stacji kolejki, mieliśmy się przesiąść na autobus. A tu się okazuje, że właśnie nam odjechał, a następny będzie dopiero za 35 minut. Tak więc mocno poirytowani przesiedzieliśmy na przystanku,a 20 minut przed czasem już podjechał autobus. Kierowca nie wpuścił pasażerów do środka, natomiast wyszedł z autobusu, zostawiając go na włączonym silniku. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Autobus smrodził przez ponad 20 minut ludziom przed nosem. Stefek poszedł zapytać jaki jest powód dla włączonego silnika. Okazało się, że jeśli się go zgasi, to autobus może już nie odpalić. Więc jeśli Stefan chce dojechać do domu, niech sobie pójdzie na tyły przestanku i przeczeka („przeczekać, przeczekać trzeba mi”!!!). Taką oto dostał radę. Kto zna Stefka, ten wie jakie uczucia, emocje i reakcje wzbudziła w nim ta logiczna odpowiedź. Należy jeszcze dodać, że autobus wyglądał na całkowicie sprawny, funkiel nówka, klimatyzacja. Gdy dotarliśmy w końcu do celu, przywitaliśmy się z gospodarzem i zaraz padliśmy na mordy, a słowa „karaluszki pod poduszki”, nabrały tej nocy szczególnie dosłownego znaczenia.