Trasę do Jogjakarty postanowiliśmy rozłożyć na dwa dni podróży. 8 godzin w pociągu to nasz limit dzienny.
Wyjechaliśmy o 6 rano i chyba dzięki temu podróż minęła nam szybko, jak również dzięki temu, że aktualnie jesteśmy zaopatrzeni w książki nabyte drogą różną. Postanawiamy zakończyć dzień w Kertosono, które jest za połową drogi do Jogyakarty. Miasteczko od razu ujęło nas za serca, a zwłaszcza za żołądki. Zaraz na ulicy prowadzącej do centrum znajdowała się cukiernia z pączkami przeróżnej maści. Naszym zdecydowanym faworytem został pączek z bananami i czekoladą. Objedliśmy się i obiecaliśmy, że rano wrócimy na śniadanie.
Ludzie do nas machali i zagadywali. Miasteczko było niesamowicie przyjazne. Zaraz znaleźliśmy też hotelik i mogliśmy się powłóczyć po okolicy. Co do hotelu, to pierwszy raz spotkaliśmy się z przypadkiem, że proszą nas o zostawienie paszportów. Gdy na to nie przystaliśmy, to powiedzieli, że muszą mieć kopie paszportów. Facet nas doprowadził do punktu ksero i już chciał iść, zanim mu wytłumaczyliśmy, że za takie zabawy, to on musi zapłacić. I już za chwilę chłop wiózł nasze kopie na rowerze, na posterunek policji- taki ponoć prikaz.
A my na obchód po mieście. Z głębi jednej z uliczek słychać było wiele obiecującą muzykę. Zaglądnęliśmy w ten zaułek i ku naszej uciesze znaleźliśmy się pośrodku muzułmańskiego wesela. „Po środku wesela” może brzmi zbyt szumnie. Gdyby nam nie powiedziano co to za okazja, to sami byśmy na to nie wpadli. Wszyscy siedzieli na krzesełkach, ewentualnie stali pod ścianą z talerzami. A tu się okazuje, że właśnie był ślub a teraz trwa wesele, który absolutnie rozruszaliśmy naszym pojawieniem. Wszyscy się wokół nas zgromadzili i zaraz zapraszali do uczty weselnej- pośrodku osobnego pomieszczenia stał wielki stół z licznymi półmiskami. Kiszki wygrywały nam marsza Mendelsona, ale przecież nie mogliśmy korzystać z tej gościny, by na ich oczach wycierać sztućce i prosić o nakładanie na papier- to wszystko środki zapobiegawcze, od czasów naszego zatrucia. Państwo młodzi mieli podobne ubranka i nie wyglądali na zbyt szczęśliwych- w naszym rzecz jasna rozumieniu. Potem był szał niekończących się zdjęć a na koniec dostaliśmy po prezencie, przewidzianym dla gości weselnych. Żadnym sposobem nie dało się im wytłumaczyć, że powinni to zatrzymać dla innych gości. I tak wyszliśmy z dwoma 13``pudełkami ciastek i dwoma szklanymi miseczkami z jeszcze większą ilością ciasteczek. Co za ludzie!
Nieopodal zatrzymaliśmy się na kolację, cola prewencyjnie (sesja zdjęciowa z dziewczynami w kawiarni) i poszliśmy spać.