Geoblog.pl    majtrip    Podróże    303 stopy i 4 nogi    Bali. "Rezerwat dzikich stworzeń, zajadłych tak, że nawet..."
Zwiń mapę
2010
01
cze

Bali. "Rezerwat dzikich stworzeń, zajadłych tak, że nawet..."

 
Indonezja
Indonezja, Bedugul
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 45550 km
 
Mamy plan przejechania północnym wybrzeżem do Singaraii, by stamtąd odbić w dół, już w kierunku Denpasaru. Idziemy w stronę dworca, zaraz pojawiają się różni ludzie proponujący ceny za przewiezienie nas. Nie da się wytrzymać tego gadania i niekończących się prób naciągnięcia nas na wszystko. Dochodzimy na dworzec. Nie ma żadnego okienka. Na ścianie wisi tablica informująca o cenach za autobus. Przynajmniej tyle. Pytamy o autobus do Singaraii, dwóch chłopów mówi, że już dziś nic nie pojedzie. Za chwilę podjeżdża mini bus, a następnie zwykły autobus w interesującym nas kierunku. Szlag nas trafia. Wsiadamy do autobusu, bo taniej. Jest mgliście, kropi deszcz. Cieszymy się, że zdecydowaliśmy się na podróż takim autobusem, bo jedziemy po wąskich bocznych dróżkach i jest wiele pięknych widoków po drodze. W pewnym momencie na pokładzie pojawiają się kurczaki i śmieszna pani, co zaraz do nas zagaduje, doradzając gdzie powinniśmy jechać po dotarciu do Singaraji.

W końcu przychodzi do płacenia za bilet czyli jak wydoić białą krowę. Znamy kwotę, więc niczym się nie martwimy. Ale naszym zwyczajem pytamy o cenę. Chłop wyskakuje z kwotą 70000 INR za dwie osoby. Na co my się tylko śmiejemy, bo wiemy, że to kosztuje 26000 INR za nas oboje. Oczywiście on nic nie gada po angielsku, a i nasza miła pani jakby nagle zapomniała języka w gębie i bez mrugnięcia podaje nam cenę, którą on uprzednio zapisał nam na kartce. Nie będziemy tego płacić, zbijamy cenę. Chłop już ma pianę na ustach. Teraz chce dostać 60000 INR. Nie zgadzamy się. Pokazujemy, że damy 30000 za nas oboje, to on na to wrzeszczy do kierowcy, że ma zatrzymać autobus a my mamy wysiadać i zaczyna szarpać plecak Stefka, co średnio się Stefkowi podobało. Ja jestem w głębokim szoku. Reszta autobusu w ogóle nie reaguje. To jest w porządku oszukiwać ludzi. Za każdym rogiem jest świątynka, ołtarzyk, ludzie mają kwiatki za uszami i czoło w ryżu, ale z jakiś powodów ich religijność a co za tym idzie uczciwość, nie przekłada się na turystów. Stefek przyszedł właśnie do mnie i zapytał, czy gdzieś jest napisane, że religia hindu oznacza uczciwość. W każdym razie nas zalała krew. Cisnęliśmy najgorszymi przekleństwami z bezsilności i wściekłości. W końcu zapłaciliśmy 40000 INR za nas oboje, ale tylko po to by się odczepił. Ale już cała podróż była spieprzona i chcieliśmy tylko dojechać do celu.

W międzyczasie w autobusie pojawiła się para z Niemiec, która przez ostatnie kilka dni była w resorcie turystycznym, gdzie sobie nurkowali. Wdaliśmy się z kolesiem w rozmowę, która nieco nam rozjaśniła, dlaczego na Bali jest jak jest. Oni płacili 40 euro za noc w swoim resorcie, 100000 INR zapłacili za dwie osoby za nasz odcinek drogi i kawałek dalej. Koleś przyznał, że się raczej nie targuję i że to tylko parę euro, które dla niego nie robi wielkiej różnicy. Tak więc panuje polityka na Bali. Tutaj się uznaje, że biali ludzie będę płacić ceny jak w ich krajach, lub niewiele niższe i to jest okej. Można ich robić w konia, bo czemu by nie. W pewnym sensie jest to zrozumiałe, no bo niby dlaczego nie. Ceny dla turystów nigdy nie będą takie same (sama sama – to po indonezyjsku), ale wszystko zależy od tego w jaki sposób załatwiany jest biznes i jakiego rodzaju jest to naciąganie.

O ile na Jawie ludzie naciągali nas, ale robili to z uśmiechem i zawsze kończyło się polubownie i w dobrym nastroju; o tyle tutaj są oni zwykłymi wyrafinowanymi dupkami.
Co ciekawe: po kilku chwilach facet podszedł i przeprosił Stefka!!! Szacun się należy znaczy. Jednym powodem może być właśnie to, że nie daliśmy się zrobić w bambuko (aż tak), a drugim może fakt, że postraszyliśmy go policją.
Gdy dotarliśmy do Singaraii musieliśmy odejść od dworca, żeby w ogóle mieć trochę spokoju i kupić coś do picia i jedzenia w normalnej cenie, bo sępy chciały nas pożreć. Odwiedziliśmy tylko dworcowy kibel – zapraszamy do galerii:)
Złapaliśmy rodzaj taksówki- bardziej busika- którym najpierw zajechaliśmy do bankomatu (nie we wszystkich bankomatach da się wypłacać, pojawiają się dziwne komunikaty, wyrzuca kartę po zatwierdzeniu kwoty), a potem na lokalny dworzec autobusowy. Oczywiście znów nie obyło się bez przepychanek cenowych. Ten naród nie pojmuje, że jeśli poda się prawdziwą cenę, to skorzysta się z ich usług częściej, kupi się więcej i jeszcze zostawi się napiwek. Oni decyduję za ciebie ile dasz im pieniędzy i robią to jeszcze w obrzydliwy, chamski i agresywny sposób. Przekleństwa nie schodziły nam z ust.

Na lokalnym dworcu nie ma kasy z biletami, więc kolejne boje. Lokale płacą (tyle nam się udało ustalić, ale można znów nas oszukano) 20000INR za odcinek z Singaraii do Denpasaru, my natomiast chcieliśmy pokonać 1/3 tej drogi i dostaliśmy cenę 30000INR od osoby. Szkoda słów.
W końcu ustaliśmy cenę 30000INR za dwie osoby. Ale każdorazowe targowanie przebiega w agresywnej atmosferze i ogólnym zniesmaczeniu. Bali niech się wali. Chcemy się stąd jak najszybciej zwijać.

Droga pnie się do góry, we mgle, co chwilę wynurzają się jakieś świątynki. W końcu się przeciera i są super widoki. Przy jednym z zakrętów gdzie zaczynamy zjeżdżać w dół, pojawią się dziesiątki małp. Poniżej widać już zielone pola, góry i miasteczko w słońcu. Jest pięknie.

Dojeżdżamy do miejscowości Bedugul, gdzie myśleliśmy, że uda się znaleźć tańszy nocleg, bo wioska jest niewielka. Ale tam tylko dupny, brzydki kurort nad jeziorem, świecący pustkami. Stamtąd łapiemy stopa do poprzedniej miejscowości, czyli Botanical Garden. Wrzucamy plecaki na pakę i w kokpicie zasiadamy z miłą rodziną.
Zostawiają nas w miasteczku, szwędamy się, szukając miejsca na nocleg. Ceny nie dla nas i do tego po prostu brzydko. Oddalamy się od centrum i wyłazimy wysokimi schodami z boku głównej drogi. Tak trafiamy na komunę muzułmanów, gdzie mieszka 2000 osób. Wszyscy wydają się zrelaksowani, uśmiechają się i są bardzo pomocni. Inny świat. Znów czujemy się jak na Javie- a może we śnie?! Kupujemy bananów, gadamy z farmerem sadzącym właśnie truskawki i mamy już lepsze humory. Zaraz znajdujemy też hotelik dla nas i mamy miły wieczór. Postanawiamy, że od następnego dnia zaczynamy łapać stopa. Kij im w balę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
sawanna
sawanna - 2010-06-14 16:52
Te ostatnie hopsasy indonasy to z radości, jak się da naciągać białasów. na pocieszenie, to przecież i u nas tak bywa/ Babe, pamiętasz babcię,, która zażądała od Nutrii 5 zł za szklankę mleka?
 
mama monika chmurzyno
mama monika chmurzyno - 2010-06-20 09:47
a te nagrody to przepraszam z jakiej okazji?
 
Chuda
Chuda - 2010-06-23 11:50
Bananowy jest po prostu żywot Gryfa... ;)
 
 
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 344 wpisy344 925 komentarzy925 2909 zdjęć2909 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
23.08.2018 - 23.08.2018
 
 
03.09.2013 - 19.09.2013