Pojawił się problem pt.” nie możemy jechać, ponieważ nasze pranie oddane poprzedniego dnia rano, jeszcze nie wróciło”.
Pranie wysycha w warunkach naturalnych, a poprzedniego dnia ciągle lało. W końcu o godzinie 13 odebraliśmy je, wyprasowane- na naszych spodniach pojawiły się kantki!-lekko jeszcze wilgotne, zapakowane do plastikowego worka.
Wydostaliśmy się od Rio i przesiadając się bus way'em dojechaliśmy do miejsca, gdzie można łapać autobusy do Solo. I za chwilę pomykaliśmy obskurnym i starym autobusem- co ciekawe, jeden rząd podwójny, drugi potrójny. Byli również grajkowie, a na przystankach wpadali sprzedawcy z jedzeniem i piciem.
Jak się dowiedzieliśmy, nasz autobus nie zatrzymuje się w centrum, ale gdzieś 3km jest od niego oddalony. Wysiedliśmy więc wcześniej i złapaliśmy publiczny autobus, którym podjechaliśmy do interesującej nas okolicy, czyli Kraton. Tam okazało się, że nie ma żadnych hoteli, na to zaczęło lać, więc ukryliśmy się w arkadkach jednego ze sklepów, gdzie nawiązaliśmy rozmowę ze sprzedawcą. Acton okazał się niesamowicie pomocnym i dobrym człowiekiem. Zabrał nas swoim samochodem w okolicę z hotelami- pozamykane, bądź w renowacji- wyskoczył na chwilę do meczetu na modlitwę i po chwili znów nas powoził, zgarnąwszy uprzednio żonę z dwójką dzieci.
I już za chwilę oboje gorąco zapraszali nas do swojego domu, żebyśmy tam spędzili noc. Brak słów. Ale znaleźliśmy czysty i ładny hotel, więc pojechaliśmy z nimi żeby zobaczyć ich dom i spędzić z nimi wieczór. Dom był zabytkowy, bo z XIX wieku. Bardzo nam tam było miło, cała rodzina była bardzo wyjątkowa. Co interesujące, pierwszy raz spotkaliśmy się z tym, że Indonezyjczycy chronią się i przejmują komarami. A tutaj pośrodku pokoju stał namiot z moskitiery, w którym śpi ich cała czwórka. A wszystko dlatego, ze żona zaledwie parę dni temu chorowała na denge. Czyli inne cholerstwo które przenoszą miejskie komary podobno tylko między 6 rano a 12. Denge jest jak bardzo uciążliwa infekcja, niektórzy, tak jak żona Actona, muszą trafić do szpitala, bo organizm sobie sam z tym nie radzi. Nic na denge zrobić się nie da oprócz sprejowania i smarowania zajzajerami.
Acton odwiózł nas do naszego hoteliku, skąd poszliśmy szukać miejsca na kolację i tak wylądowaliśmy w miejscu z muzyką na żywo, ku naszej uciesze.
Miejsce cieszące się popularności głównie wśród Indonezyjskich turystów, jak zdążyliśmy się zorientować. Dostaliśmy pyszne jedzenie, miłą obsługę, a przede wszystkim koncert z tańcami, po którym rozpoczęła się część karaoke. Naprawdę chętnie włączylibyśmy się w udział (popularnością cieszyły się przeboje Elvisa), ale akurat oboje niedomagaliśmy z głosem.
Kilka srabi na deser (placuszki z ciasta naleśnikowego, smażone na patelence, serwowane z bananami lub czekoladą) i wróciliśmy do hotelu.