Po mieście można się poruszać publicznym transportem, czyli Bus Way- komunikacja miejska wymyślona w Ameryce Południowej, w ramach jednego biletu można się przesiadać parę razy, by dojechać do celu, autobusy są klimatyzowane, mają platformy przystankowe i specjalny, dodatkowy pas na drodze, dzięki czemu autobus mknie z zawrotną prędkością. No chyba że samochody lub motory wryją się na ten pas, co nie jest znowu takie rzadkie. Jest również Mini Metro, stare małe autobusiki. Ale nie do końca wiadomo gdzie są ich przystanki. Bilet jest odrobinę tańszy, ale generalnie się to nieokala ;) Chyba, że chce się wybrać w jakieś zakamarki miasta, to wtedy lepiej wybrać Mini Metro, my nie korzystaliśmy. Są również riksze, ceny takie, jak rikszarz zaśpiewa, zależne od dystansu. Trzeba się rzecz jasna targować. No i są taksówki, ale o nich nie mamy pojęcia.
Nie mieliśmy żadnego planu na Jakartę, nawet nie wiemy, czy są tam jakieś rzeczy, które absolutnie trzeba zobaczyć. Łaziliśmy, gadaliśmy z ludźmi, gapiliśmy się na nich i szerokim łukiem omijaliśmy jedzenie ze straganów, głównie zajadając banany. Ludzie chętnie zagadują i się przedstawiają. Często spotykaliśmy Chińczyków, bądź Indonezyjczyków z korzeniami chińskimi. Tak poznaliśmy Antoniusza, Chińczyka, który studiował w Teksasie, a teraz prowadzi sklepik z napojami. Zaprosił nas do siebie i ugościł coca-colą. Przeszliśmy się po targu z dziadostwem, poszliśmy do portu, gdzie na statkach ludzie wykonują najcięższe, niebezpieczne prace. Często przenoszą różne rzeczy po rampach, bez zabezpieczeń i mają na nogach tylko japonki, a na włosach kurz.
Następnego dnia pojechaliśmy w inną cześć miasta. Znów dużo łażenia i tak znaleźliśmy się w części- chyba- biznesowej. Był to budynek z biurami i centrum handlowym w jednym. Ceny nas poraziły. Drożej niż w Krakowie. Nie do końca rozumiemy jak Indonezyjczycy mogą sobie pozwolić na płacenie takich cen. My nie mogliśmy. Są tam sklepy z rzekomo oryginalnymi ciuchami, kosmetykami, sprzętem sportowym. Nie widzieliśmy dużej różnicy między plecakiem North Face'a tam, a tym samym plecaczkiem na bazarku, poza ceną oczywiście. Ceny zestawów w Burger Kingu są z czapy. Został nam tylko supermarket, gdzie upadliśmy nisko i na pysk. Zakupiliśmy obrzydliwe, ohydne, przeceniono o połowę (z półki dla masochistów) ,czekoladowe ciasto z czekoladowymi groszkami. Ciasto było największą karą, jaką mogliśmy sobie sprawić. Nawet popijanie czekoladowego mleka nie pomogło. Stefan mówi, że mógłby to tylko porównać do jedzenia makaronu z parówkami, podczas pobytu w Dolomitach z Kukizem (pozdro Kuki. Przekonamy się, czy nas czyta!). Informujemy Was o tym, ale nigdy więcej nie chcemy już o tym rozmawiać!!
Wieczorem udało nam się znaleźć knajpkę (z bieżącą wodą) w centrum handlowym, nieopodal gdzie mieszkamy, w której zjedliśmy pyszną kolację, przygotowaną na naszych oczach- kucharz szatkował nam pod nosem (wąsy) i wysmażał (wypalał) na płycie. Z pełnymi brzuchami wróciliśmy do domu, napiliśmy się naszego australijskiego wina z gospodarzami i poszliśmy spać.
Praktyczne
- dworzec Gambir- główny dworzeckolejowy obsługuje tylko drogie pociągi Jeśli chcecie pojechać jak zwyczajni ekonomiczni pasażerowie, w trudzie i znoju, trzeba się udać do Kota train station.