Podróż do Perth przebiegła nam znakomicie i komfortowo- ja z Kelpi u boku, Stefan z jazgotliwą kulką na kolanach. Urocza i miła właścicielka tego zwierzyńca, zaprosiła nas do siebie na herbatę, a na pożegnanie wręczyła nam butelkę przyzwoitego wina, poza naszym dostępem budżetowym. Czy mogło być piękniej. Julia dowiozła nas pod same drzwi naszego gospodarza- Macieja. Maciek mając 2 lata, wyjechał z rodzicami do Australii i tyle go w Polsce widziano. Dlatego chętnie zaprasza do siebie rodaków, żeby upłynnić swój język ojczysty. To właśnie dzięki niemu odkryliśmy wybitne dzieło polskiej kinematografii pornograficznej- „Szaleństwa Anki Nimfomanki”. Serdecznie polecamy, ze względu na kwieciste dialogi, który doprowadziły nas do spazmów i niekontrolowanego rechotu. Jeśli ktoś widział ten film, zapraszamy do podzielenia się refleksjami. Maciek ugościł nas pysznym nachos, własnoręcznie przygotowanym, gdyż będąc nastolatkiem, pracował w meksykańskiej restauracji.
Z licznych zasłyszanych opowieści wynikało, że Perth jest najulubieńszym miastem Australijczyków. O dzielnicy Fremantle, zwanej Free0 (nikt nie wie dlaczego), słyszeliśmy już wiele tysięcy kilometrów stąd. Tak więc udaliśmy się w niedzielny przedpołudnie by zobaczyć to na własne oczy. Udało nam się złapać stopa niemalże spod domu, w centrum przesiadka i już za chwilę penetrowaliśmy market, z którego Free0 słynie. Market owocowo-warzywny, połączony ze szmatami i bibelotami. Pokupiliśmy niedrogich owoców i zasiadłszy na ławeczce, oddaliśmy się obserwacjom oraz konsumpcji. Potem pojeździliśmy chwilę bezpłatnym autobusem i spędziwszy tak prawie cały dzień, wróciliśmy do domu.
Podczas pobytu w Pertu ( tak mawiają Czesi i Maciej:) wybraliśmy się jeszcze do samego centrum miasta- również stopem. Stop był to wyjątkowy, gdyż udzieliło nam go dwóch policjantów, powożących ciężarówkę z przyczepą. Sami do nas zagadali na stacji benzynowej:) Zostawili nas na wiadukcie autostrady, zaledwie 5 minut od centrum, zatrzymując się w całkowicie niedozwolonym miejscu:) Gwoli ścisłości – policjanci na służbie nie byli, tylko udzielali się w swej drugiej, dodatkowej pracy: stawiania płotów. Była to kolejna z naszych troszkę nierealnych podwózek.
W centrum dużo łażenia, możliwość skorzystania z darmowego autobusu i niewielka, przyjemna galeria sztuki aktualnej. Coś jak nasz Bunkier Sztuki. Właściwie tyle o Perth, bo miasto nas nie urzekło jakoś specjalnie. Wydaje nam się, że to głównie z powodu ogólnego zmęczenia i niemożności przyjmowania kolejnych wrażeń i bodźców. Pewnie gdybyśmy tam przybyli w połowie odysei australijskiej, moglibyśmy mieć zupełnie inne wrażenia. A tak, no cóż, miasto jak miasto.
Na szczególną uwagę zasługuje wspomnienie lotniska, na które podwiózł nas- na całe szczęście- Maciek. Za co jeszcze raz dziękujemy. W Perth jest terminal lotów lokalnych i osobno terminal międzynarodowy, zbudowany parę lat później względem lokalnego. Terminal ten ma prywatnego właściciela w związku z tym publiczny transport nie zapewnia tam dojazdu. Za to można przejechać się ichniejszym shuttle busem , co tanie nie jest.
Żegnamy się z Australią, lubując się w chłodnym wieczorze, gdyż takiego nie zaznamy już przez najbliższe dwa miesiące (wcale mnie to nie martwi!).
Praktyczne:
- co do dojazdu do lotniska to chyba najlepiej podjechać lokalnym autobusem z centrum do terminalu krajowego i stamtąd wziąć shuttle bus do internatonial ( chyba z 8 dolców) , albo jeśli jest Was więcej i nie chce Wam się kombinować to oczywiście taxi albo zwykły shuttle ( ten ostatni około 16 dolarów).