Geoblog.pl    majtrip    Podróże    303 stopy i 4 nogi    'Po co my tam jedziemy?' - zapytał Gryf.
Zwiń mapę
2010
09
maj

'Po co my tam jedziemy?' - zapytał Gryf.

 
Australia
Australia, Kalbarri
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 39228 km
 
Opuszczamy dom Ashley'a i idziemy do drogi na Kalbarri. Sennie, nic się nie dzieje. Mija nas jeden samochód, ze staruszką, która najwidoczniej właśnie wróciła z kościoła. Zaparkowała w szopie z blachy falistej i drobnym kroczkiem udała się do domu.
Oboje ze Stefkiem mamy tu różne skojarzenia, z małymi polskimi miasteczkami. Stefan z Miechowem, a ja z Krościenkiem.
Jako, że mamy nastrój na chodzenie, więc ruszamy drogą i od czasu do czasu machamy na kierowców. Bez większego powodzenia. W końcu zatrzymuje się pan, który podwozi nas 2 km do skrętu, który odchodzi na Harrocks, czyli plażę miejską Northampron, gdzie mieszkańcy jeżdżą łowić ryby, raki oraz mają swoje letnie domki. Dzięki temu rozjaśnia się sprawa ilości samochodów zmierzających w odpowiednim dla nas kierunku.
Po chwili zatrzymuje się rodzina z dorosłą córką. Jadą do Kalbarri bo tam mieszka mama i teściowa w jednym, a 9 maja to dzień Matki w Australii. Spieszą się, bo są umówieni na lunch. Jednak mimo to, zatrzymują się po drodze i pokazują nam ruiny więzienia z XIX wieku.

Rozstajemy się w miasteczku. Obczajamy market- na lunch daktyle oraz tuńczyk w sosie własnym (ohydztwo). Przy punkcie informacyjnym łapiemy czwórkę znajomych, którzy razem podróżują kampervanem- trójka z nich jest z Anglii, a jeden chłopak ze Szwecji. Zabierają nas do parku narodowego. Zjeżdżamy do punktu widokowego, skąd można podziwiać potężny wąwóz. Tam przesiadamy się do auta dwóch Nowozelandek, który wiozą nas do innego punktu i potem wracamy z nimi do Kalbarri.

Wysadzają nas przy plaży.Są fantastyczne wydmy, wieje, bardzo wzburzony Ocean, a ryby skaczą jak głupie na falach. Kiedy już zostaliśmy dokumentnie zasypani piaskiem, zebraliśmy się i wrócili do miasteczka. Szukamy jakiegoś miejsca na nasz namiot i znajdujemy obszerny frontyard przed maleńkim domkiem z otwartymi drzwiami. Pohukujemy i zaraz pojawia się niewielkiego wzrostu, rasowy surfer, jak się później okaże. Po krótkiej rozmowie zostawiamy plecaki z tyłu domu i idziemy zobaczyć zachód słońca. Na noc zostaniemy u niego. Będzie cicho bo tego dnia ścięli wielkie drzewo, w którym gnieździło się tysiąc papug i skrzeczały przeokropnie.

Zachód do bani, wieczór robi się bardzo zimny, a na dodatek w fisz&czipie sprzedano nam oszukaną torebkę frytek. Zdrada. Przy okazji kolejny raz doświadczamy- poprzez czytanie menu- horrendalnych cen za rybę. Koszt ryby to $9,50, czyli ok. 26zł. Stefan pyta w swej naiwności czy to za kilogram. Oczywiście to cena za kawałek ryby- 140 gramów. Pogłupieli. My za frytki zapłaciliśmy $4. Zdegustowani wracamy do namiotu;)
I nie myślcie sobie, że nam się poprzewracało, że Australia, a my tu psioczymy. Otóż staramy się być obiektywni i tyle:)

praktyczne:
jest pole namiotowe – 24/26 dolarów za rozbicie się, nawet nie ma żadnego ogrodzenia.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
mama monika
mama monika - 2010-05-14 23:27
a gdzie deszcz?
 
sawanna
sawanna - 2010-05-15 10:54
W tym gustownym kryminale na bezdrożach to musiało być super.
 
Be
Be - 2010-05-18 16:34
a u na powódź...
 
 
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 344 wpisy344 925 komentarzy925 2909 zdjęć2909 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
23.08.2018 - 23.08.2018
 
 
03.09.2013 - 19.09.2013