Zrywamy się przed 7 i gnamy na karmienie. Zdobywamy jeszcze po drodze mleko w obniżonej cenie i jesteśmy na plaży. A one już tam są. Kręcą się niecierpliwie w oczekiwaniu na rybę. Tłumek ludzi (choć i tak względem szczytu sezonowego to zaledwie garstka) wzdłuż brzegu. Pracownicy Monkey Mia Reserve przemawiają z wody i tłumaczą by nie dotykać, bo rocznie to 240 tyś rąk, a na nich bakterie, a na delfinach warstwa ochronna
( a i tak jakieś bystra pani zdołała nie pojąć).
Po pięć rybek i do widzenia. Ale jeszcze nie zdążamy wrzucić naszych pięciu ciastek, a już przypływa następna ekipa i karmienie od nowa. Zazwyczaj wytypowani zostają z tłumu ludzie by karmić, ale dziś zmiana planów i karmią tylko pracowniczki. Taka niemiła niespodzianka.
Po trzech karmieniach następuje koniec. I choć delfiny wracają pozując do zdjęć ( patrz zdjęcia:) i się uśmiechają jak mogą, więcej jedzenia nie ma. Mają tu swoją zatoczkę do tzw. interakcji, w której nie wolno ludziom pływać ani łowić itp. I w ciągu dnia również czasem się pojawiają. Niesamowite stwory. Później jeszcze oglądamy sobie we dwójkę w małym klimatyzowanym kinie film o nich z National Geographic i ekstra o różowych delfinach w Amazonce. Taki leniwy dzień pływania i opalania. A zmęczył nas przeokropnie. Na kolacje darmowe barbie z kiełbasek III kategorii ze zdobycznym chlebem i zdobycznym keczupem. Pycha. Właśnie wrócił spod prysznica Gryfin i jest smutny, bo nie było ciepłej wody:) Jest godzina 22 , na termometrze 26 stopni. Kładziemy się, bo jutro ruszamy z małpiej wody z małpim figlem.