Zjedliśmy śniadanie, Pamela zrobiła nam po herbacie i kawie, skrzętnie okrywając nasze kubki wełnianymi czapeczkami. Czapeczki na okoliczność much, które doprawdy są znacznie skuteczniejsze, niż koleżanki z Northern Territory. Któż by się ich spodziewał 60km od oceanu. Ponoć to tylko urok tej porty roku.
Pamela i Dennis podwożą nas do skrętu do Exmouth, nie żegnamy się z nimi bo za parę dni spotkamy się w Coral Bay.
Chwilę czekamy i po pół godzinie zabiera nas para, która tutaj mieszka i pracuje. Wkrótce mają wyjechać na parę miesięcy do Stanów, mniemamy, że Sam będzie zarabiał jako sobowtór Brada Pita, bo taką właśnie miał facjatę. Do tego nastraszył sobie włosy żelem, więc wyglądał jakby mu na głowie siedziała echidna. Stefan bał się, że dach poprzebija.
W Exmouth miał nas gościć koleś z CS, ale kolejny kontakt nam nie wypalił. Surfowanie po kanapach bywa czasem zawodne.(a szczególnie od opuszczenia południowej Australii) Wrzucamy krakersy, odkrywamy promocję w miejscowym markecie- grecka sałatka za $1,50 – i zagadujemy do pary z samochodu z przyczepą.
Sara i Johny właśnie są po lanczu i zaraz z nimi jedziemy do parku narodowego. Wyjątkowo nam się poszczęściło, ponieważ obeszło się bez wielogodzinnego oczekiwania i rozmawiania z masą ludzi. Oboje są młodymi farmerami, którzy wybrali się w 6 miesięczną podróż po Australii.
Jako, że są tu w charakterze turystycznym, Sara wyciąga mapkę, na której znajduję się lista rzeczy do zobaczenia i zrobienia w okolicy, więc skręcamy do różnych punktów widokowych co nam bardzo, bardzo odpowiada.
Wjeżdżamy na teren parku- nic nie płacimy, bo oni mają wykupiony roczny bilet na wszystkie parki narodowe w zachodniej Australii.
W parku jest paręnaście kempingów- ceny i szczegóły w „Praktyczne”. Przy wjeździe do parku znajduje się tablica,a na niej rozpiska, na którym z kempingów są jeszcze wolne miejsca. Decydujemy się na jeden z pierwszych. Kemping usytuowany przy pięknej plaży z wydmami. A dzięki temu, że jest tu ograniczona ilość ludzi, na plaży łatwo się oddalić i być samemu.
Co też uczyniliśmy wybierając się na kąpiel przed zachodem słońca. Trochę rajsko i bajkowo. Byliśmy sobie sami, zachodziło słońce, a za nami skakały kangury po wydmach. Głupki.
Wróciliśmy, Johny zaproponował nam kolację- opieraliśmy się przez chwilę, ale wkrótce polegliśmy. Za to byliśmy z siebie naprawdę dumni, bo zjedliśmy maleńkie porcję, chociaż było pyszne- kurczak curry- ku rozpaczy Stefka, który na myśl o curry wywala z obrzydzenia wary.
Pozmywałam, napiliśmy się piwa, udali na spacer pod niebo pełne cudów i znieruchomieliśmy z nudów na wschód księżyca.
Piękna ta Australia i bardzo nieprzewidywalna.
Praktyczne:
-Wjazd samochodem na teren parku wynosi $11 – do 8 osób w samochodzie
-Nocleg na każdym z kempingów kosztuje $ 7
-Na kempingu nie ma nic, oprócz ekologicznej toalety