Po rozpustnym pobycie w Bromme, ciężko nam wrócić do naszego trybu przypuszczającego- czyli przypuszczamy, że gdzieś dojedziemy i przypuszczamy, że będziemy mieli gdzie spać.
Idzie nam to wszystko opornie. Po 1,5 h łapiemy babkę, co wywozi nas z miasta do adekwatnego skrętu, czyli drogi wiodącej na południe, do Port Hedland. A tam na skręcie stoi liche chłopię w kapeluszu, otoczone wianuszkiem bagaży. Tak oto spotkaliśmy kolejnego autostopowicza,tym razem 'made in Germany'.
Tylko chwilę z nim postaliśmy, bo po 20 minutach zabrał go samochód. Kierowca był usprawiedliwiony, bo miał tylko jedno wolne miejsce.
Nam się szykowało ciężkie czekanie. Muchy, mrówki, upał, zaduch, ciepła woda w plastikowych butelkach. Oto i nasza codzienność, wtedy wyjątkowa dokuczliwa. Desperacko szukaliśmy cienia, ale jedyny dostępny, był pod drzewem, gdzie rezydowało mrowisko, z wyjątkowo paskudnymi olbrzymami, które w momencie oblazły nam stopy i plecaki.
Mieliśmy nawet możliwość pojechania, ale w obu przypadkach, oznaczałoby to dla nas, że będziemy stać pośrodku bladej dupy.
W końcu po ok. 4 godzinach zatrzymuje nam się tir z przemiłym kierowcą, Philem, który jest z Nowej Zelandii. Phill od razu proponuje nam, żebyśmy wsadzili sobie wodę do jego lodówki i chce nas częstować czekoladkami. Po chwili mówi, że jak zaczniemy się nudzić, to możemy sobie włączyć film na jego dvd. (Bo wiedział, ze odcinek ten jest wyjątkowo nudny).
Tak więc w miłej atmosferze minęła nam żmudna, nudna, i nieciekawa droga, 600km. Phil był na tyle miły, że kiedy miał zjechać do roadhousu, żeby się posilić, zaproponował nam,że postawi nam po kanapce z frytkami. Ja podziękowałam, ale Stefanek uraczył się tostem z serem i pomidorem, oraz frytkami z chicken salt, tak w Austarlii popularną.
Koło godziny 19 dojechaliśmy do Port Hedland, gdzie mieliśmy zatrzymać się u kolesia z CS. Nie mogliśmy się do niego dodzwonić przez cały dzień. W końcu ktoś odebrał telefon. Co się okazało, był to znalazca komórki, którą nasz potencjalny gospodarz właśnie zgubił i miał ją odzyskać dopiero następnego dnia....
Phil podrzucił nas na stacje benzynową, na której na noc zatrzymują się tiry. Był tam duży parking i parę łatek trawy. Na jednej z łatek rozbijamy się namiotem i korzystamy z bezpłatnego prysznica. Śpimy jak za starych czasów na hiszpańskich stacjach. Po wymianie uprzejmości z sąsiadującym vanem w którym pomieszkuje Rom Jurek, idziemy spać.