Poranek jak zwykle leniwy, Bob decyduje się odwieźć nas do samego skrętu do Letchfield NP. Tym razem jedziemy Mitshubishi Lancer Rallyart. Kto wie ten wie:) Gryf nie wie i ma to w nosie, udaje się na drzemkę.
Ze skrzyżowania zabiera nas pan w ciężarówce, którego zrozumieć byłoby sztuką ponad miarę. Mija nas Audi TT z dwoma paniami, na które nawet nie machamy. Bo i gdzie by nas wetknąć:) Zostajemy wysadzeni na stacji, na której już jest to samo Audi i zauważamy, że jest w nim również piesek na baterie. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu panie do nas podjeżdżają i proponują podwózkę, jeśli tylko się zmieścimy.
Zmieszczamy się :) Plecaki do bagażnika! Jest ogromny. A my z kolanami pod brodą, głowami pod tylną szybą i pieskiem pomiędzy cieszymy się podmuchami klimatyzacji.
Dzień bardzo gorący, a panie jadą tylko porobić zdjęcia, więc nam to na rękę. Mama pochodzenia greckiego i jej 16 letnia córeczka, która góruje nad mamą nie tylko wzrostem ale i tuszą. Na podłodze dwie paczki czipsów. Przykro na to patrzeć, bo mama trzyma się świetnie, córka...niekoniecznie. Samochód był prezentem urodzinowym, podobnie jak i piesek, który pojawił się niedawno i jest bardzo śmieszny. Nie pytamy na jakie akumulatorki działa:)
Park zwiedzamy ekspresowo, za każdym razem wypełzając z tylnego siedzenia. Małe baseniki rzeczne i wodospady pełne ludzi pomimo tego, że sezon jeszcze się nie zaczął. Niebawem będzie tu masakrycznie tłoczno. Obie panie są bardzo sympatyczne i czas szybko nam mija.
Wracamy z nimi do miasteczka o nazwie Batchelor ( które nazywamy kawalerem). Tu próbujemy jeszcze stopować, ale jest późno, więc ruszamy w poszukiwaniu noclegu. Jest to jedno z niewielu miejsc, w których po prostu czujemy się dobrze. Jakaś dobra energia. Pierwszą panią, która zapytała nas czy się czasem nie zgubiliśmy jest Crystel. Okazuje się świetną babką. Pytamy o ogród na namiot a dostajemy samodzielny pokoik z klimatyzacją:)))
Crystal jest szkolnym prinicipalem pochodzenia niemieckiego. Mądra babka z dużym poczuciem humoru. Mieszka przy wielkiej rafie, ale od roku pracuje w dwóch szkołach, w dwóch parkach narodowych. Znów mamy farta???:) Rano, wspólnie z Crystal, postanawiamy, że należy nam się jeden dzień laby po naszej przeprawie przez środek.
Cudownie nam. Wieczorem odwiedzamy miejscowy pub, który jest jednocześnie butelkowym. Mamy szansę zobaczyć Aborygenów pijących przy stolikach. Kobiety się zataczają, inne kupują kartony piwa. Żałosne to wszystko.
Crystle zrobiła nam kolację. My przynieśliśmy czerwone wino. Wina czerwone w Australii, nie wiem czy już pisaliśmy, są świetne. Fajnie pogadać czasem z kimś sensownym, a nasza gospodyni właśnie taka jest- bo my sami siebie tak nawzajem nie postrzegamy :) Mieszka w Oz od lat 30 i uważa, że większość Australijczyków jest „thick” czyli powiedzmy..tępawa”. Zapytana więc jak może tu mieszkać odpowiedziała, że się przyzwyczaiła, a większość znajomości sprowadza do :”small talk” czyli gadek szmatek.
Nie wiem czy bylibyśmy w stanie tak żyć.
Obejrzeliśmy sobie „33 sceny z życia” Szumowskiej (po raz drugi) i podobał nam się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. „Ciastka są niezdrowe. Łóżka też”.