Strahalbyn jest wyjątkowo przyjemne i dobrze nam w nim. Dużo starych (około 150 lat) budynków. Kafejki. Jedziemy na przejażdżkę samochodową (ponownie samochód dorównuje nam wiekiem) Odwiedzamy punkt widokowy, a później jezioro – podobno największe na półkuli południowej (czy to możliwe?). Pelikany są niesamowite. Wracamy i przyrządzamy kolację, co bardzo cieszy Rebekę. Później film i zmykamy do łóżka. Taki zwykły dzień. Nic specjalnego. Nam się podobało. A dnia następnego decydujemy się uderzyć w kierunku Adelajdy, do Scott'a.
Takie małe miejsca, nikomu nieznane, gdzie dwóch ludziów z wielkimi tobołami na plecach to wydarzenie, naprawdę nam odpowiadają. Zaledwie w ciągu 15 minut dostaliśmy dwa zaproszenia na święta:)