Levin jest niewielkim miasteczkiem na drodze nr 1 prowadzącej do Wellington. Skierowaliśmy się pod adres, który dostaliśmy z Couch Surfing'u.
Nasza Julia mieszka z mężem i córkami na terenie, czego wcześniej nie wiedzieliśmy, byłego szpitala psychiatrycznego. Zajmują tam kilka z wielu domów, a całość to ogromny obszar z parkiem, po którym popylały zające i kaczki( kaczki mniej popylały).
Brama wjazdowa wygląda groźnie, security 24h itp.
Dostaliśmy na swój użytek jeden z domów - oddziałów szpialnych, prysznic mieliśmy w innym:) Rodzina zajmowała wielki dom za 7 lodówkami, dwoma kuchniami i wielkim pokojem z 15 fotelami. Córka najstarsza o jakże swojsko brzmiącym imieniu LaLa (sama sobie takowe nadała)oczekiwała na swojego cudownego chłopaka z Texas'u. Na jej lędźwiach znajdował się uroczy tatoo w kształcie tegoż stanu.
Największą niespodziewajką okazały się włości męża - znajdujące się na terenie kolejnego z domów. Proszę obejrzeć zdjęcia. Wzięlismy nawet udzialł we fragmencie sesji nagraniowej grupy lokalnych 14-latków. Julie zabrała nas na krótką wycieczkę na pobliską górkę, nad rzekę i do wypozyczalni. Obejrzeliśmy "International" Tykwer'a w naszym kinie domowym - jakość dźwięku porażała buty!!! Film mniej porażał, raczej nie polecamy;) Julie zrobiła pyszny pudding z sosem czekoladowym, truskawki ze śmietaną i lody...oj było się czym opiekować.
Co do miejscówy to spacerując po niej nachodziły nas różne filmowe skojarzenia i czuło się taki specyficzny dreszczyk z Jackiem Nicholson'em w roli głównej. Spaliśmy tam jednak cudwonie, osiągając 11, nie wiedząc co się dzieje. Wcale nie chciało nam się wyjeżdżać. Jednak po południu pojechaliśmy z David'em do Subway'a pożegnać Julie i zostaliśmy postawieni w zatoczce przy SH1.