Geoblog.pl    majtrip    Podróże    303 stopy i 4 nogi    No to pojechaliśmy. Czyli jak trafiliśmy do...
Zwiń mapę
2010
06
lip

No to pojechaliśmy. Czyli jak trafiliśmy do...

 
Tajlandia
Tajlandia, Phatthalung
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 49146 km
 
Gdy Stefek jeszcze suślił z rana, ja udałam się dworzec kolejowy, żeby dowiedzieć się jakie są opcje na dzień dzisiejszy. Mamy plan dojechać do Bangkoku, ale podróż chcemy rozłożyć przynajmniej na 3 dni. Wchodzę na dworzec, miesiąc przez sierpniem, i szukam wzrokiem okienka z informacją. Jest. Niestety pan za okienkiem nie zna angielskiego. Po dłuższej chwili, kiedy już udaje mi się mu wytłumaczyć, że chcemy jechać na północ, ale nie bezpośrednio do stolicy, pokazuje mi rozpiskę z lokalnymi pociągami, mającymi tu miano ordinary train (zwyczajne- niezwyczajne). Jest już naprawdę dobrze. Pomijając, że oprócz nazw większych miast, wszystkie inne są w tajskich robaczkach. Tak więc kolejne 10 minut spędzam przy mapie, pokazując mu nazwy z rozpiski i porozumiewając się słówkami up i down. Po 20 minutach udaje się ustalić, że o 11 jest pociąg do Surat Thani, czyli 1/3 naszej trasy. Jestem tak uszczęśliwiona, że udaje mi się zdobyć tę informacje, że mam ochotę uścisnąć chłopa! Naprawdę, była to jedna z cięższych przepraw komunikacyjnych, którą mogłabym tylko porównać do pytania o pokój na węgierskiej wsi.

Zanim udaliśmy się na pociąg, musieliśmy znaleźć coś na śniadanie. Ciężka sprawa. O poranku jada się tutaj tłusto i dosadnie. Chociaż mieliśmy nadzieję na kawę i indyjskie placuszki, skończyło się na zupie z wołowiną. To przynajmniej dostał Stefek, ja miałam pączkowe ciasto w owym rosole- taka opcja była możliwa, więc z niej musiałam skorzystać. Było nieźle.

Pociąg ruszył spóźniony zaledwie o pół godziny. Przedział, który zajęliśmy składał się z ław, ustawionych do siebie przeciwlegle. Lepsze było to, niż podwójne drewniane siedzenie w pozostałych wagonach. Pasażerowie w naszym przedziale byli niczym postanie z obrazów Bosha. Przekrój przedziwności, wszelkich asymetrii twarzy oraz ciała. Gromkie, nieprzyjazne wrzaski i rechoty. Może bardziej odczulibyśmy godziny spędzone z naszym radosnym przedziałem, gdyby nie to, że na jednej z kolejnych stacji, wszyscy ludzie zaczęli opuszczać pociąg. My siedzimy i nie wiemy co jest grane. W przedziale jest pracownik pociągu, ale nawet na nas nie patrzy. W końcu włazi jakaś babka i mówi, że dziś już ten pociąg nie pojedzie, żeby jutro przyjść. Oczywiście. A jakże. W kasie facet potwierdza, że był wypadek, ale jutro pociągi ruszą, jeśli się spieszymy możemy łapać autobus. Dostaliśmy zwrot kasy za bilety i ruszyliśmy szukać transportu na dworzec autobusowy. W aptece facet mówi, że nie ma autobusów lokalnych, że na dworzec musimy brać taksówkę. Koszt taksówki jak za nasze bilety pociągowe. Rezygnujemy.
Usadawiamy się pod jedną z markiz przypadkowego sklepiku i zaglądamy do przewodnika. Najczęściej korzystanie z Lonely planet (zwanego również Biblią) ograniczamy do sprawdzenia obecności jakichkolwiek hoteli w danej miejscowości. Podróżowanie z użyciem tegoż przewodnika, to wątek na osobny wpis:)
Po szybkiej analizie otoczenia (piękne górki dookoła), wizycie kilku życzliwych (tak bez przekąsu), sprawdzamy obecność hoteli ,bo złapaliśmy jakiś przypadkowy internet bez zabezpieczeń i decydujemy się pozostać. Wracamy jeszcze do syna aptekarza, z którym wcześniej rozmawialiśmy. Był on jedną z niewielu osób mówiących w miarę po angielsku, więc dopytaliśmy o sprawy podstawowe.

Zrzucamy bety w naszym hotelu, co to ma windę:) Idziemy w kierunku świątyni, o której nam powiedziano. Dużo małp plecie małpie figle, mnisi plewią ogródek z ipodem na uszach, a w grotach i jaskiniach (kniejach i w dąbrowach...) świątynie, śpiący Budda i inne cuda!! Wszystko imponujące i piękne i tym bardziej dla nas wartościowe, bo nikt o tym miejscu nigdzie nie pisze. Na koniec ruszamy stromymi schodami do góry, właściwie nie wiadomo po co. Spotykamy: dzieciaki, co trenują jakiś niezrozumiały układ, jakby na jaki występ oraz gościa, co biega z piłką koszykową w górę i w dół schodów (przy nas chyba z 10 razy, a my wleźć raz nie mogliśmy)i wyjątkowo malowniczo położoną ławeczkę. To wszystko nadal na terenie świątyni.

Wracamy na stację kolejową, ponieważ w jej pobliżu jest kilkadziesiąt stoisk z jedzeniem. Prawdziwa była to uczta dla oczu, jednakowoż nie skusiliśmy się na ogólnie dostępne świńskie uszy tudzież języki. Za to pojedliśmy kokoszanelek- musicie pojechać i sami sprawdzić co to. Przykro nam będzie stąd wyjeżdżać. Żadnych tu paczków, ludzie są niesamowici i dobrze się tu czujemy. W takich miejscach mieszkańcy nie mają dość turystów, nie traktują ich jak dojnych krów. Uśmiechają się, próbują zagadać, choć wspólnego języka często brak, często są bezinteresowni- czego tym zaangażowanym w dojenie zdecydowanie brakuje.

Praktyczne:
Bilet na pociąg do Surat Thani kosztuje 55 BAT od osoby
Hotel znajduje się 3 minuty pieszo od dworca- prosto, w prawo i pierwsza w lewo:) Koszt noclegu za pokój z wiatrakiem to 200 BAT.
Nieopodal jest góra, na która prowadzi 1000 schodów. Piękne widoki gwarantowane.
Buddyjska świątynia, małpie figle, jaskinie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (34)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
mamaMa
mamaMa - 2010-07-16 14:56
Ciarki mi przeszly - to sie nazywa podrozowanie-odkrywanie!
 
sawanna
sawanna - 2010-07-16 16:30
A Mundi przepada za suszonym,świńskim uchem. To o co chodzi, no.
 
 
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 344 wpisy344 925 komentarzy925 2909 zdjęć2909 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
23.08.2018 - 23.08.2018
 
 
03.09.2013 - 19.09.2013