Żal troszkę było wyjeżdżać, szczególnie, że mieliśmy temperaturowy komfort snu – klimatyzacja za cenę wiatraka. Po prostu taka cena, bo hałaśliwie za oknem – tak sobie to tłumaczyliśmy. Choć nieopodal za taką cenę oferowano norę z wiatrakiem (czyli nasz chleb powszedni;). Jako, że czasu na Tajlandię wiele nie mamy, trzeba było zarządzić ewakuację.
Około 13 udaliśmy się na prom, później pociąg do granicy, i dalej. W praktycznych opis sytuacji związanej z przekraczaniem granicy pociągiem i jawnym naciągactwem.
Pociąg przyjemny, klimatyzowany, po czterech godzinach dojeżdżamy do Padang Besar. Po odprawie wysiadamy na stacji. Jesteśmy w Tajlandii. Stacja wygląda nędznie, bo wszyscy jadą dalej, więc nawet nie można zapytać o pociągi na jutro, gdyż wokół trochę gruzu i łobuzów. Idziemy szukać autobusu do Hat Yai. Zaraz wszyscy wiedzą, że turyści się błąkają, więc pojawiają się taksówkarze, którzy z sobie tylko znaną gracją rzucają jakąś niepoważną kwotę. Wg nas wszystko to bierze się z nonszalancji z jaką wielu turystów traktuje lokalne waluty szafując pieniążkami na prawo i lewo. Bo to nie jest tak, że mają nas traktować jak swoich, i musimy płacić więcej, ale to nie znaczy, że z przesadą. Spławiamy ich dość szybko i ruszamy z buta, by ewentualnie złapać stopa. Łapiemy, ale autobus, który okazał się być chwilkę spóźniony i po dwóch godzinach dojeżdżamy do Hat Yai. Zbieracz kasy (zawsze takowy jedzie obok kierowcy) okazał się być sympatyczny i nawet nie pomyślał żeby nas orżnąć jak reszta gawiedzi.
Na dworcu ta sama sytuacja: taksiarze proponują śmieszne ceny za podrzucenie w okolice hoteli i stacji PKP, więc ruszamy z buta. Po drodze pytamy o drogę i przemiła pani odbierająca swoje pociechy z treningu badmintona zabiera nas i podwozi 4 km na stację. Gadamy łamanym angielskim, mały próbuje tłumaczyć, dziękujemy serdecznie i znajdujemy nocleg.
Co za ulga i kalejdoskop – raz ktoś próbuje nas strasznie wykolegować, by za chwilę ktoś bezinteresownie pomaga. Idziemy na kolację: zupa z kaczką i naleśnik i dziwujemy się bo ceny dwa razy wyższe niż w Malezji. Gryf przypadkiem wypatrzył migające światełkami schody, jako że kręcą ją światełka niezmiernie idziemy je obczaić – i trafiamy do domu uciech. Przed drzwiami zdjęcia panien, a nawet dwóch panów – do wyboru. Taki pierwszy dzień w Tajlandii.
P.S. Załączamy tu również zdjęcia z dnia następnego, z pociągu.
Praktyczne:
- Pociąg jedzie sobie do Padang Besar, tam na peronie następuje odprawa i jeśli nie ma się biletu dalej to trzeba go dokupić. Gdy chcemy dojechać tylko do Hat Yai( tak jak w naszym wypadku) rządają blisko 30 pln od osoby za to 45 minut, choć zwykłym pociągiem(ordinary train) za niecałe 20 pln można dojechać do samego Bangkoku. Owszem jest to ekspress, ale nawet za ekspress jest to cena przesadzona. W Malezji nie chcą biletu sprzedać, nam nie chcieli, ale kupić się da, bo inni kupili i również zapłacili bardzo dużo. Otóż zawsze przekraczanie granicy pociągiem jest drogie, ale my chcieliśmy dojechać do granicy na bilecie malezyjskim, a już w Tajlandii dokupić bilet dalej. Nie da się tak zrobić i uniknąć kosztów – zdierają zgodnie po obu stronach granicy. Jeśli nie chcemy pozbyć się nadmiarowych 50 PLN trzeba przesiąść się w Padang Besar na autobus (ok 4 pln od osoby) Chyba, że spieszy nam się do Bangkoku, wtedy można w Malezjii kupić bilet na cała trasę – około 120 PLN. Pociąg bezpośredni jedzie jedynie nocą, więc tyle z oglądania kraju zza okna.