Pociąg do Jogyakarty powinien wystartować o 9 rano. Co nas nie zdziwiło, spóźnił się o pół godziny, chociaż mówiono nam, że żadnego opóźnienia nie ma. Nikt nie wyglądał, w związku z tym faktem, na jakoś szczególnie podenerwowanego, czy zasmuconego. Więc i my z uśmiechem wsiedliśmy do wagonu. Nie udało nam się uzyskać informacji, czy pociąg ten wystartował poprzedniego wieczora z Jakarty, ale wydaje nam się, że tak, ponieważ był wypchany po brzegi. Zgodnie z wczorajszymi zaleceniami bezpieczeństwa udaliśmy się do wagonu wojennego (WARS) , bo tam ochrona i bezpiecznie. Tego dnia nasze bezpieczeństwo z bezcennej dumy pociągu skoczyło do dwóch dolarów za głowę, więc udałem się na poszukiwanie siedzeń w zatłoczonym i pełnym łażących non-stop sprzedawców. Ku memu zdziwieniu znalazło się miejsce.Od razu staliśmy się wydarzeniem wagonu.
Widoki za oknem piękne, ale z jakiegoś powodu, nie mogliśmy się na nich zupełnie skupić. Co chwilę pojawiali się pociągokrążcy, jak również zespoły muzyczne, niewidomi, niepełnosprawni, żebrzące dzieci itp. itd. Na szczególną uwagę zasługują lady-boys, którzy wparowali z pieśnią na ustach, głośnikiem pod pachą i wirując biodrami, ocierali się o siedzenia. Nawet jeden z nich objął Stefana!
W świetle i chwale zachodzącego słońca, dojechaliśmy do Jogyakarty. Pociąg ekonomiczny zatrzymuje się na stacji na zadupiu, w przeciwieństwie do pociągów business, zatrzymujących się w centrum. Więc musieliśmy drałować do centrum. Chcieliśmy nawet wziąć rowerowego, ale ceny jakie nam zaproponowano należały do raczej przesadzonych. Jeszcze na koniec, gdy powiedzieliśmy, że idziemy na piechotę, krzyknięto nam, że to jest 5km. Doprawdy skuteczna metoda na zwabienie klienta.
Tak naprawdę jedyną przeszkodą w pokonywaniu pieszych dystansów, jest brak chodnika z prawdziwego zdarzenia. Więc oscyluje się między dziurami, kwietnikami i tym podobnym.
Mimo to poszliśmy do Maliboro, czyli dzielnicy paczków i targów, co zajęło nam może 15 minut, wolnym krokiem i odkrzykując co chwilę haloł.
Naszym oczom ukazał się moloch szopingowy z McDonalds'em-Maliboro Mall- ku naszej nieskrywanej radości. Skontaktowaliśmy się z Rio, chłopakiem z Couchsurfingu, który miał nas w Jogyajarcie gościć. Jako, że było już późno, ustaliliśmy, że spotkamy się następnego dnia i wtedy przeniesiemy do niego- co oznacza, przeniesienie się do jego pokoiku przy akademiku (upraszczając sprawę). Tymczasem ruszyliśmy w poszukiwaniu hotelu. I tu zaczęliśmy napotykać licznych turystów z krajów ościennych, a nawet rodaków. Rodacy wyznali nam skrycie, że ciężko było im znaleźć pokój, jaki chcieli- czyli z klimatyzacją, prysznicem oraz gorącą wodą, a są teraz ostrożni, bo w ich pokoju kiedyś musiano nawet zabić karalucha!!!(sic!) Cóż mogliśmy na to powiedzieć, nasze oczekiwanie wobec akomodacji są nieco inne. Dlatego też szybko znaleźliśmy w miarę przyjemny pokój w Home Stay Catherina, gdzie udało nam się zbić cenę, ponieważ nie korzystaliśmy z WiFi.(kto by pomyślał:)
Chcieliśmy znaleźć miejsce na kolację, ale w końcu tylko Stefek rozsiadł się na kuraka (okrakiem), ja nie miałam apetytu, więc opiłam się czekoladowego mleka.
Praktyczne:
-Z budki telefonicznej nie można dzwonić na telefon komórkowy.
-Cena pokoju dwuosobowego z łazienką (zwykła toaleta i wąż z zimną wodą) to około 75000 INR (7,5 US$)
-W maliboro mall jest internet WIFI – w kawiarenkach w stylu europejskim ( kawa około 3 dolarów – kpina). Jest też kawałek dalej taniutki (4,000/h) zwykly punkt z netem. No i w sieci marketów circleK powinno być WIFI za fraj, ale nie działało, a najlepsze, pracownicy nie mieli o nim pojęcia:)