Kolejny dzień spędzamy leniwie do południa, a potem idziemy do szkoły na spotkanie z dzieciakami i żeby poznać oficjalnie właścicielkę ziemi i dyrektora szkoły. Dzięki takiej etykiecie, mogliśmy potem chodzić swobodnie po obszarze komuny.
Dzieci w klasie są w różnym wieku – od lat 8 do 12. Siadamy z nimi i zadajemy sobie nawzajem różne pytania. Dowiadujemy się, że Aborygeni nie patrzą białym ludziom w oczy, co jest wyrazem szacunku, w związku z czym dzieciaki muszą się nauczyć mówić głośno, wyraźnie i patrzeć rozmówcy w oczy, żeby nie mieć z tym problemów gdy będą starsi i będą chcieli pójść do szkoły w zwyczajnym mieście.
Każde z dzieci ma przynajmniej po dwójce rodzeństwa. Dzieci mają różne kolory skóry i rysy. Jako że w okolice te przyjeżdżało dużo Chińczyków, Japończyków, Malezyjczyków i innych, generalnie by poławiać perły, dochodziło do rozmaitych skrzyżowań między rasowych. Stąd dzieci często mają bardzo ciekawą urodę i znacznie różnią się chociażby od Aborygenów ze środka Australii. Czas szybko nam minął i lekcja dobiegała końca. Pożegnaliśmy się i dostaliśmy na pożegnanie wspaniałą pamiątkę.
Po pracy Danni postanowiła zabrać nas na wycieczkę do buszu. Uzyskała pozwolenie od właścicielki terenów, zabraliśmy telefon satelitarny i ruszyliśmy jej terenowym Nissanem. Posiadanie tutaj samochodu bez napędu na 4 koła zdecydowanie utrudnia życie i swobodę poruszania. Odwiedziliśmy oczko wodne, jej ulubione miejsce kąpieli. Czemu dała upust wchodząc do zamulonej wody i twierdząc, że nie powinno być krokodyli. My zdecydowaliśmy usiąść na brzegu w pobliżu śladów węży. ( mając nadzieję, że jedynie śladów). Następnie udaliśmy się w inne miejsce, punkt widokowy na jeden z łańcuchów górskich. O tym miejscu od nikogo nie słyszeliśmy, a było cudowne. (znajduje się przy drodze pomiędzy Kunnanarą a Doon Doon station i jest dostępne publicznie.) Wieczór minął leniwie na pisaniu zaległych wpisów do naszego wspaniałego bloga:) Ciężka to praca czasem. No i ta świadomość, że docenią nas dopiero po śmierci..:)