Wyspani i po śniadaniu- herbata i pączki z mini m&m'sami (z wyprzedaży)- idziemy na obchód miasta. Nadal jest paskudnie i siąpi z nieba. Szybko się orientujemy, że nie ma tu właściwie zbytnio co robić. Ulice są pełne galerii ze sztuką aborygeńską, Aborygeni wysiadują na chodnikach, ławkach, w rowach, śmierdzą i są według nas odrażający. Większość z nich jest bezdomna, ale wydaje się, że z własnego wyboru. Niczym niezwykłym jest zobaczenie, jak idą do fast foodów i kupują całe zestawy, z którymi potem się rozsiadają na ulicy. Są bezdomni, ale mają pieniądze. Kiedy koło ciebie przechodzą, spuszczają oczy, nie ma tego przyjaznego cześć, które wszyscy Australijczycy z reguły mówią, gdy cię mijają.
Niektórzy siedzą w parkach i malują, można od nich kupić obrazy znacznie taniej niż w galeriach. Oczywiście nie można robić im zdjęć, kiedy Stefan zapytał o zgodę grupę kobiet, te chciały za to dostać pieniądze. Dużo by tu było pisać. Nie mamy żadnych pozytywnych odczuć i wydaje nam się, że dużą winę ponosi za obecny stan rzeczy Australia. Ale póki co, jest zdecydowanie za wcześnie i myślę, ze pod koniec pobytu będziemy w stanie powiedzieć dużo więcej, gdy poznamy ich trochę bliżej- jeśli nadarzy się okazja.
Wyspindraliśmy się na ANZAC hill. Czyli wzgórze poświęcone australijskim żołnierzom, którzy zginęli podczas pierwszej wojny światowej. Zbudowano je tam keidyś za kilka tysięcy funtów, ale już prace konserwacyjno ulepszające kosztowały około 130 tyś dolarów. No i oczywiście większość tabliczek informacyjnych została zniszczona. Domyślacie się przez kogo. Widok na miasto. Nic ciekawego – sami oceńcie.
Więc tak to jest z tym słynnym Alice Springs. Ciężko się skupić na samym mieście, gdyż uwagę twoją przykują obrazki dość nieprzyjemne. Alkohol, przemoc, bijatyki itp. Zwyczajna piątkowa noc w Uk. Oni jakby wiedzieli...
Generalnie nam się bardzo nie podobało. Nic ciekawgo, tylko wiele nieprzyjemnych i niekomfortowych sytuacji. Wracamy sobie do naszej bazy. Robimy kolację w kuchni i tam oglądamy Changelling z Angeliną.
Tuż przed położeniem się, Gryf wiesza ręczniki i zauważa niepozornego pająka łażacego po zawieszonym na sznurach prześcieradle. Nie był duży , więc i nie było wielkiego hałasu, do momentu kiedy zorientowała się, że na grzbiecie coś czerwono. Był to popularny red-back. Dość powszechny i niebezpieczny pająk. Była szybka akcja, powiemy tylko tyle, że nie został zabity i krzesła, pod którym urzędował, też nie oddał:)