Geoblog.pl    majtrip    Podróże    Maroko 2009 - czyli All intruziw. Autostopem za krowke...    he was very gentle with me czyli Tazzika National Park:)
Zwiń mapę
2009
07
sie

he was very gentle with me czyli Tazzika National Park:)

 
Maroko
Maroko, Taza
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3548 km
 
Przybywamy do Tazy wieczornym autobusem ( jedna z bardziej szalonych przejazdzek- drogi gdzie krol nie bywa - to znaczy przynajmniej nie ja- sa w oplakaym stanie a juz na pewno te w gorach- wiec kilka razy kierowca ktory i tak wydawal sie znudzony wyprawial dziwne manewry, doslownie "na centymetrach" ...dojezdamy...na rondzie przy dworcu policjant pomaga nam dodzwnic sie do hotelu ktory jest pelny...jednak pozniej jako ze zbliza sie 23 ( innego autbusu nie bylo( decydue sie pomoc nam znalezc nocleg wiec ruszamy z taksowkarzem i policjanetm ktory o wszystkim informuje baze. znajdujemy hotel ktory okazuje sie byc najgorsza nora ) z resztata zgdnie z prerwodnikiem) i jest to nasz pierwszy i mam nadzije ostatni nocleg w pokoju...
juz po zaplaceniu za pokoj poznajemy w miejscowej kawiarni "na rogu" mowiacego po angielsku hassana ktory propoobuje ogrodek( bez ogrodek) , mieszka nieopodal..no ale kasy odzyskkac sie nie da...wiec po milej pogawecce ) jest z im hiszpanka podrozujaca samotnie, co jest trche osobliwe) okolo 3 nad ranem idziemy do naszego cudwnego le chambre z widokiem na toalety...dramat...
dnia nastepnego po sniadaniu w stylu marokanskim ktore skompletowal poznany hassan ( nalesniki i placki roznego rodzalu z maslem i miodem oraz dziwne jogurty serki po ktorych opakowanie trzeba oddac bo jest kaucja - to sie nazywa recyclig:)po nim udajemy sie na drzemke do parku ( gdzie jak w kazdym iezbyt turystycznym miasteczku jestesmy nie lada atrakcja)...pozniej do zaniedbanej medyny...
nastepie chcemy znalezc grand taxi by udac sie ma camping w okolice wodospadow( okazuje sie ze miejsc biwakowych juz nie ma a po zmroku lepiej tam nie przebywac wiec troche przestraszeni wracamy do miasta ponajac parke ktora oczywiscie chce nam dac nocleg - ale tym razem odpuszczamy bo bariera jezykwa jest za duza - znajomsc francuskiego na pewo jest niewypowiedzianym atutem i mozna nawiazac o wiele wiecej ciekawych znajomosi...)wiec wracamy do miasta bvy spedzic noc w ogrodzie u hassana , po drodze poznajemy holedrow ktorzy maja objazodwe muzeum dotyczace emigracji marokanczykow w latachg 60tych....i okazuje sie ze jeden z ich studiowal...afrykanistyke przez rok w warszawie wiec pierwsze polskie slowa slyszymy w maoroko z ust holendra:)
pozniej w ogrodzie poznajemy rodzine hassana i jego kuzya ktory gra muzyke gnau...i pokazuje nam niesamowity instrument gamberi ( pisaie ze sluchu) na ktorym gra i podspiewuje i opowiada ciekawe rzeczy...no i jest bardzo nam milo bo juz troche mieslismy dosc gapienia sie na nas non stop ( do miskow: corka jest bardzo dzielna!!!)
rano ide do lazni-hammam ale decyduje sie jedynie na prysznic...cudownie, pozniej sniadanie z rodzinka i ruszamy do Babu dir'u czyli miejsca kempingowego do ktorego prowadzi 30km piekny odcinek ktory pokonujemy w taksi wraz z 6 innymi osobami....ponad 20 leti mercedes pokonuje trase jak odcinek specjalny ( ja tylko podopowiadam mu : prawy 3 + nie ciac , pies!:)gra glosno marokanska muzyka i gosc podryguje w rytm- jest to niesamowita przejazdzka....polecamy...
juz nie moge pisac na tej klawiaturze bo jest to straszna mordenga...nie ma qwerty..i jest zdezewlowaa no ale jakos moze przebrne bo jeszcze nie bylo ani jednej porzadnej notki....ale astepe u beda z literowkami:P
wiec camping jest tani i wydaje sie byc w porzadku choc wokol pelono namiotow miejscowych na dziko..prawie zadych tursytow poza marokaczykami..pieknie....rozbiajamy naszego mikrusa jednowasrtowowego i ruszamy do sklepeu gdzie koles niezlym angielskim opowiada nam wszystko...no i ruszamy na pobliski szczyt by zobaczyc atlas sredni.....pieknie jest...
nasz pan sklepikarz zaprasza mas na kus kus ( penelope kus kus ) ktory ma byc o 21 ale o 22.30 jeszcze siedzimy w jego salonie czekjac i ogladajac tv...i umierajac z glodu....w koncu szybkowar gwizdze i podano do stolu...miesa sie wystraszylismy wiec jest w zwarzywami..i...jest okropmy...wiec udajemy ze pyszne jedzac wraz z nim i dzieciakami z jednego talerza na koniec zagryzamy pysznym melonem i zmywamy sie spac...
dnia nastepego ciezeko nam wstac i sie zebrac w gory...wiec trche leniuchujemy...jest chlodno chmury pokrapuje deszcz, niesamowite:) po poludniu pan ze sklepu wskazuje nam trase spaceru...i ... jest pieknie...na miejscu jest punkt informacji ale am na nic sie nie przydaje bo jest zamkniety:) pozniej gotuje nam jaja wiec mamy pyszna koalcje...
poznajemy tez pierwsze kobiety ktore zagaduja do as slowami..."hey...come here"
sa corkami dyrektora obozu dzieciego ktory miesci sie w wiosce i jest jej jedyna atrakcja poza basenem za 2 dychy...pierwsze pytaie to czy ie jestesmy malzenstwem a drugie kiedy bedziemy...:)
jako ze jedna studiowala "islamistyke" dostalismy krotki wyklad i jeszcze poznalismy kilka pogladow na sprawy ze strony kobiet....
dnia nastepnego wyruszamy do Fezu...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
anna25
anna25 - 2016-01-11 15:21
Ciężko się czyta.
 
Ja
Ja - 2016-01-12 18:20
W jakim sensie ciężko ?
Nie mogę uwierzyć rzyć że chciało nam się kiedyś tyle pisać :)
 
 
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 344 wpisy344 925 komentarzy925 2909 zdjęć2909 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
23.08.2018 - 23.08.2018
 
 
03.09.2013 - 19.09.2013