-po rozstaniu sie z Elmem i rozejrzeniu sie wokolo zastanawiamy sie jakby to bylo gdybysmy nabyli wycieczke w te oklice...bylo szaro duszno, nikt sie nie kapal bo bylo duzo meduz i zrobilo sie nieprzejemnie. No ale spedzamy popoludnie na plazy, a wieczorem szukamy mozliwosci rozbicia sie...no i zapowiada sie kiepsko..ale przy plazy jest wiele domkow letniskowych z pieknymi ogrodami...wiec wpadamy na genialny pomysl by pytac i pytac ...no i udaje sie...jeden mily pan o imieniu Alejandro , kieruje nas na werande domu wuja, ktorego mrowka niosla...stop..wroc..ktorego nie ma ( taki zart, bo piszemy to gdy w cieniu jest chyba 500 milionow stopni..albo polowa przynajmniej) kiedy sie rozbijamy mamy jeszcze male przejscia z sasiadami ale wszystko dobrze sie konczy i kiedy szykujemy sie do zasniecia wychyla sie reka trzymajca dwie puchy zimnej Coli...jest nam strasznie milo.
–Od rana znow walczymy z meduzami i sloncem..jest goraco...nie do konca wiemy, gdzie jestesmy...gdy juz sie orientujemy i robimy male zakupy...jest 17sta..wiec czas zaczac lapac sie za stopke....