- wiec stajemy na stopa...W ogromnym upale po kilku minutach koles zabiera nas i wysadza zaraz za Elche( ciekawe miejsce – poczytac o palmach!)na stacji benz. Znow kilka minut i jedziemy dalej ze stinkim pracujacym w decathlonie. Nastepnie pan vanem podrzuca nas na bardziej ruchliwa autostrade, gdzie od razu wsiadamy z mloda para chyba lekko zaskoczonych hiszpanow ktorzy wywiezli nas za Murcie na stacje gdzie bylo okropnie i wial goracy wiatr!!! po 5 min odjezdzamy a6:) mielismy ciekawa propozycje od kolesia ktory mial tylko jedno pasazerskie siedzenie w swoim gruchocie, ale ochoczo chcial nas zabrac..Marysie za free, a mnie za jedyne 20Euro:)
- Nastepna stacja, chwilke siedzimy, powoli zaczynamy zastanawiac sie co z noclegiem i wtedy zjawia sie nasz aniol stroz ( jak sie okazuje nie ostatni)
Francesca ( ta usmiechnieta na zdjeciu) ze swoim bratem jada do domu rodzinnego w ....jak sie dowiemy to napiszemy:) a o 3 nad ranem maja zamiar wyjechac przez Granade do szpitala w Sevilli...rozmawialo sie milo( byla nauczycielka angielskiego:) zaczelo sie sciemniac, no i ladujemy w pokoju w domu rodzicow po zjedzeniu pysznej hiszpanskiej kolacji.Prysznic tez nie byl zbyt nieprzyjemny:)
-Marysia wspomina z utesknieniem gicz!!! stoi to w kuchni i wyglada jak maszyna do szycia i imadlo w jednym. Jest to noga swinii ktora jest uwedzona i znajduje sie w kazdej prawdziwej hiszpanskiej kuchni. Odkraja sie plasterki i sa one pyszne.
Wiec o 5 jestesmy na stacji pod Granada. 2H drzemki i ruszamy busem lokalnym do centrum.
–na stacji siedzi sobie Niemiec ( i ma na glowie wieniec) to zartem..ale koles jest niesamowity bo jak na zdjeciu widac jest z pieskiem, chorym z reszta , juz 5 dzien na tej stacji. Ale chyba przynosimy mu szczescie bo udaje mu sie odjechac z jakims szalonym marokanczykiem ( jak mniemamy)