W ciągu tego dnia mieliśmy wrażenie, że przechodzimy przez różne strefy klimatyczne. Jak opuściliśmy obóz i strefę lodowatego wiatru, zaczęł sie fragment, ciepły i lepki. Powietrze intensywnie pachniało różnymi ziołami i iglakami, trochę śródziemnomorsko. Super się to wdychało, czuliśmy sie jak po zdrowotnych inhalacjach.
Na tej trasie od pewnego momentu spotyka się sporo turystów, ktorzy przychodza na jeden dzien zobaczyć iglice. Im bliżej, tym bardziej tłoczno.
Góry wokół robią się bardzo karkonoskie.
Ten fragment trasy z mapy wydaje się być cięższy i dośc długi. Ale udaje nam sie go przejść dość sprawnie i szybko. Dzięki temu na spokojnie się rozbijamy, zostawiamy plecaki i ruszamy się pokłonić iglicom.
I tutaj zaczyna się nasz mały koszmar. Trasa do wieź ma trwać ok 40 minut. Ale to jak ta trasa jest poprowadzona.... Sokolica x 10. Jest stromo, dużo zakrętasów, a same iglice są ukryte do ostatniej chwili. Ostatnie podejście jest po piargach. Duuuużo ludzi, parujemy z wysiłku, a sam szlak jest rozłożony niezwykle fantazyjnie i nie widać gdzie tak na prawdę prowadzi... Co palik, to zaskakujący zwrot akcji. Nie wiem czy to kwestia ostatniego dnia, czy tej trasy, ale wtedy sobie poprzysięgłam, że na pewno tam nie wrócę na wschód słońca- co jest powszechnie praktykowane. Nawet jak w końcu iglice się pokazały i opadły nam szczęki. Piekielna trasa.
Pod iglicami oczywiście pizga, więc żeby móc kontemplować trzeba się zbunkrować między skałkami. Ale trafiliśmy na doskonały moment, kiedy slońce perfekcyjnie się rozkładało i jezioro było w lazurowym kolorze a chmury mialy swój własny show w tym czasie.
Spędziliśmy tam 1,5 godziny i nie mieliśmy dość. Trzeba było się zwijać, bo wiedzieliśmy, że do obozu musimy wracać przez zachodem słońca- informacja na polu namiotowym. Faktem jest- po zachodzie robi sie momentalnie ciemno.
Zejście stamtad było równie upierdliwe jak wejście. Bardzo ślisko od potoczków i kamieni wyślizganych od łażenia.
Na polu namiotowym kolacja pod drzewkiem, pogaduszki obozowe i chowamy się do namiotu.
Wszyscy szykują się na poranek i wschód słońca. Nie ukrywam, że miałam minimalną satysfakcję, kiedy się dowiedziałam rano, że nic nie było widać... Co oczywiście było przykre, dla osób, ktore nie były tam poprzedniego dnia, a już musiały opuszczac park.
Moja satysfacja wynikała głównie z tego, że jeszcze wieczór się biczowałam, za swoje lenistwo i niechęć do porannego wyjścia... :)