W związku z opóźnieniami trafiamy tu nad ranem. Na dodatek linia lotnicza gubi jeden z bagaży. Obsługa linii lotniczych powinan popracować nad swoim serwisem... Dowiadujemy się , że w miasteczku mają biuro, wiec jak tam dojedziemy to więcej załatwimy.
Dlatego na lotnisku zostajemy się przespać i bliżej 9 szukamy transportu do miasteczka.
To jedna z pierwszych sytuacji, kiedy dowiadujemy się, ze transporty są w Argentynie na miarę złota. Shuttle jest bardzo drogi, mozemy wziąć też taksówkę na spółkę z innymi turystami- podobny koszt. Dlatego próbujemy naszych sił łapiąc stopa.
Okazuje się, ze wszystkie auta, ktore tam są, to transporty z/do hoteli. Nie chcą nikogo brać, mówią, ze to psuje biznes.
W końcu udaje się namówić jednego gościa i wysadza nas w samym centrum. Yupi.
Widoki z lotniska do miasteczka absolutnie zachwycające. Chłodno, wieje, ale piękne słońce!!!
Dowiadujemy się, ze nasz kierowca jest z Mendozy, a tam przyjechał za pracą, i że całe miasteczko żyje z przemysły turystycznego.
El Calafate to nic innego tylko miasteczko ciągnące się wzdłuż głównej drogi. Dużo hoteli/hosteli/ sklepów gdzie można wypożyczyć górski sprzęt, masa restauracji i nowo powstajace kasyno... Ani ładnie ani brzydko.
W centrum ruszamy do biura obsługi Aerolíneas Argentinas. Udaje się zlokalizować nasz bagaż w BA, mają go wysłać lotem popołudniowym i dostarczyć do naszego hostelu po południu. Ufając tej państwowej firmie, postanawiamy nie marnować czasu i jedziemy do lodowca Perito Moreno.
UWAGA- wszystkei hotele/hostele i firmy na dworcu autobusowym, mają takie same ceny na ten przejazd. Takie same, czyli wysoko absurdalne i szkoda czasu na szukanie lepszej oferty, bo takiej nie znajdziecie. W El Calafate nieznane jest pojęcie konkurencji.
To jest ten moment, kiedy należy podnieść szczęke z betonu. Jest pierońsko drogo i nic się nie da z tym zrobić. Czas na cieszenie się z wakacji.
Pamiętajcie żeby mieć gotówkę na opłatę za wjazd na teren parku narodowego. Tak tak, absurdalna kwota za autobus nie pokrywa kosztów biletu do parku. Trzeba pamietac o zabraniu czegoś do picia i jedzenia- na miejscu nie sklepów, jest tylko kafeteria z mało przyjaznymi cenami.
Autobus do Perito Moreno jedzie przez przepiękne tereny. Trochę pustynnie, ale wokół porażające góry i jedne z najbardziej błękitnych jezior jakie w życiu widzieliśmy. Ku naszej uciesze, duża część turystów przesypia trasę :)
Na miejscu macie 5 godzin- duuuużo- na łażenie po specjalnie zbudowanych ścieżkach,gdzie można obejrzeć lodowiec z różnych wysokości i perpsektyw.
Lodowiec jest monumentalny i robi wrażenie- ale chyba najfajniejszy jest huk jaki powstaje, kiedy odpadają fragmenty góry i skrzące się niebieskie krawędzie. Wszytsko jest do obejścia w 45 minut, ale lodowiec ma sobie coś magnetycznego i jakoś nam mineły szybko te 4 godziny na zagapianiu się i zachwycaniu.
Koło 20:00 byliśmy z powrotem w El Calafate. Jak słusznie należało się spodziewać, ani śladu po plecaku. Co zważywszy, że mieliśmy tam połowę namiotu i brak rezerwacji w hotelu, było takie sobie. Na szczęście hostel znalazł dla nas miejsce- w dwóch różnych pokojach.
Wieczór zakończyliśmy w hostelowej restauracji, gdzie jedzenie nieszczególne, za to smaczne piwo.