wyruszamy z Kompotu o 7.30..nawet jestem przytomny..slonko juz daje znac...
stajemy z karcicha wypisana po khmersku ze do grannicy...no i zatrzymuje sie po kilku minutach chlopek swoim wielkim fordem..i ruszamy...klima dziala jest dobrze...ale z nim tylko 25 km do Kep'u...tam kibel,ale okazuje sie ze tylko na chwile( po 10 minutowych pertraktacjach z grupa miejscowych motorowerzystow- alez byli zdiwwieni gdy odjezdzalismy- oni w ogole tego zjawiska nie znaja)..przesiadamy sie do Mercedeesa ( koles wrocil po 30 latach z Francji ,wiec widok takich to dwoch nie zdziwil go tak bardzo jak reszty , ktora wlasciwa nie byla pewna jak sie zachowac...) znow komfort i nastepne 25km..
pozniej droga odbija do granicy( przejscie to dziala dopiero pol roku wiec generalnie nie jest zbyt oblegane- patrz ni jednego bialasa)...ino ze nie ma drogi...jeno ziemisty nierowny i zakurzony trakt...nadziei tez niema bo i prawie nikt tamtedy...ale po okolo 15 minutach i sniadaniu na kolanie zatrzymuje sie ciezarowka przewozaca zwir...wiec na pake i jedziemy...krajobraz wyjatkowy jak i kurz ( bez maski to naprawde ciezko by tp bylo zniesc) no dojezdzamy po jakiejs godzinie...tam naciagaja nas znow na motor...co konczy sie 1/5 ceny (1USD)no i jestesmy w Wietnamie...
naprawde polecana alternatywa...choc moze byc czasochlonna...jest warta "zachodu"...