- poranek był straszny, przeraźliwie zimno ( nigdy wcześniej nie byliśmy tak wcześnie na nogach:) Sniadanie, krzątanina, karmienie naszej trzódki..i robi się 9ta ( choć wstaliśmy przed siódmą.
- Po krótkiej francuskojęzycznej presentacji naszych losów miła pani z biura winnicy zgadza się podwieźć nas do bramek na ustostradę. Do domu około 2000km...wiemy, że czeka nas nocleg...no zobaczymy...
- Ciągle zimno i cuchnie rybą ( tak okropnie, że nawet ja pozbawiony węchu prawie całkowicie nie mogę tego znieść. Widok natomiast w kierunku Besier jest cudowny...góruje nad nim zameczek, w pobliżu góry a poniżej chmury, bajkowo...no ale nie ma co się zachwycać kiedy tak strasznie śmierdzi...samochody średnio nas zauważają więc decydujemy się wyciągnąć nsze magiczne karteczki i wtedy okazuje się, że zaginęly wraz z mapą:) Ale gdy w końcu lokalizujemy coś na czym można pisać zatrzymuje się samochód. Młody koleś w kilkunastoletnim 206. Jedziemy pod Lyon . Wspaniale. Okazuje się być jakimś początkującym Kaszpirowskim, jest bardzo kontaktowy więc miło, żartuje, że myślał, że to my tak śmierdzimy ( a to nie ostatnia taka sytuacja:)
- Wysadza nas i nie jest najlepiej. Jeszcze Maryś rozbija nogę o pieprzoną betonową donicę , która ktoś postawił w idiotycznym miejscu...powinniśmy ich zaskarżyć ( do tego była ukruszona, więc można było sobie zrobić poważna krzywdę. Pani ze stacji jest bardzo przejęta i chce pomóc, ale okazuje się, że na stacji nie ma nawet lodu:( Jakoś sobie razimy, okazuje się nie być to tak poważne jak sie wydawało.
- po godzieni zagadujemy z panem z TIR-a. Bedzie to nasz pierwszy TIR. jedziemy. Pan miły jest dość jak na kierowców. Jedziemy z nim w okolicie Becanson...Juz blisko granicy. Ale kńczy mu sie dniówka więc około 18 musimy szukać przesiadki. Bilans nie najlepszy - koniec dnia a za nami okolo 500km. Od razu podjeżdża polski TIR . Pan Jurek mówi "proszę bardzo " co mnie zaskakuje ( na prawdę jest to wyjątkowy poziom kultury jak na kierowców. Których swoją drogą pozdrawiam , bo jacy by nie byli to za zwyczaj są serdeczni i starają się pomóc
.Pan Jurek jeszcze godzinkę chce posiedzieć na internecie więc stajemy - może coś się złapie...koleś z dredami wręcza nam po batoniku i pyta czy nie chcemy kasy-- strasznie nam miło - takie gesty potrafią dać zastrzyk energii na długo..
- Jedziemy jeszcze kolo 2h z Jurkiem....no i na stacji okazuje się, że mamy łóżko w kabinie - ratuje nam to tyłki , gdyż temperatura spada do prawie zera. A gdy wracamy z toalety czeka na nas garnek domowej pysznej zupy...nie wiemy co powiedzieć
Zostaliśmy potraktowani lepiej niż rodzina. Fenomenalna sprawa!!!
w tym miejscu pozdrawiamy gorąco pana Jurka mając nadzieję, że to przeczyta.
Idziemy spać w cieple, i choć dotarcie jutro do Polski wydaje się prawie niemożliwe jesteśmy szczęśliwi.