Po obudzeniu ktore nie bylo najprzyjemniejsze z powodu zimna (stanu, ktory byl dla nas po tych dwoch miesiacach troszke trudny do akceptacji) i wilgoci...jednak jako ze zaczelo pojawiac sie sloneczko wypelzlismy z namiotu i na parkingu rozpoczelismy nasza poranna uczte...
po napelnieniu brzuchow i dosuszeniu produktow mieszkalnych swoim zwyczajem zaczelismy polowanie....
Nie bylismy pewni czy lepiej bedzie uderzyc na polnoc i wybrzezem czy moze czmychnac w glab...(james glab)...
rozmyslania przerwal ( jak nam sie wtedy wydawalo :) Filip..Wloch ktory
zabral nas do Fefe...:) milo sie gawedzilo pozniej okazalo ze jednak stacja co miala byc przy autostradzie to dopiero szkielet...no i zjechalismy pod miasteczko...pozwolilo to nam zrobic szybkie zakupki...i wrocic do stopniowania...
4h pozniej:) po kilkakrotnych spacerach na rozne wylotowki zatrzymuje sie fanatastyczny portugalczyk ( wlasciciel www.thelingerierestaurant.com:)zawozi nas z powrotem...tyle ze w jakis dziwny sposob mamy przekonanie ze jestesmy na innej nitce autostrady...
smieszna byla sytuacja gdy musielismy przelezc na stacje nad autostrade a prowadzila tam droga wew stacji i zadzwonilismy domofonem i lamanym angielskim wytlumaczylismy ze my na druga strone ale nie mamy samochodu:)
pozniej przemily konsultant farmaceutyczny uswiadomil nas gdzie jestesmy:) zabral do stacji w Chaves wlasnie...( po drodze minelismy Fefe - po jakis 6h od pobytu tam tego dnia:) no i gdy wysiedlismy to chlod i widoki nas powalily...pierwszy raz od wyjazdu ( poza Sierra Nevada) ubralem buty:)ruch maly co czest wbrew pozorom jest o wiele lepsze bo w ludziach budzi sie litosc...mily pan na stacji obiecal ze z tirowcami nawet pogada bo noc moze byc ciezka....
noi juz po okolo pol godziny jedziemy z francuzami w ich troszke napakowanym Clio..gdzie kierowca poza paleniem spiewaniem spogladaniem na nawigacje i video wyswietlacz z koncertem francuskiego Tryo....czasem rowniez patrzyl na droge...:)))ale wywiezli nas wspaniale na hiszpanska autostrade...