Do Gorakhpur'u dotarlismy jakos nad ranem..obudzila mnie Liz ( from Israel:) mowiac ze stacja juz byla i ludzie skakali z pociagu...:)Niektorzy wiedza jaki jestem po obudzeniu, wiec zanim dotarlo do mnie co mowi dojechalismy na wlasciwa stacje...( mialo miejsce jeszcze jedno zajscie, ale na razie nie udalo mi sie przekonac Rafala do publikacji;) postanowilismy znalezc lokalny autobus do Sonali...ale mafia miejscowa zrobila wszystko zeby nam sie nie udalo i pojechalismy calkiem niezlym prywatnym ktory mial byc do 2h na granicy...po dwoch h bylismy na granicy, ale mozliwosci...kazano nam sie wypakowac, zdjac plecaki z dachu i pieszo przez most...bo za slaby niby...tam juz czekal nowy autobus...znaczy sie taki..bardzo troszke stary..no i nasze miejsca zostaly zajete przez grupe rozkrzyczanych Indian...wtedy panny from Israel 9 dopiro co po 2 latach zasadniczej sluzby wojskowej) zrobily mala awanture i miejsca oddano. po 4,5 dotarlismy do granic..znaczy my, 2 from Israel, dwoch libanskich terrorystow( to znaczy sympatyczne chlopaki z Kanady:) i przemila parka z Auatralii...druzyna ruszyla do boju i doslownie w momencie gdy rozpetywala sie okropna ulewa wsiadalismy do jeep'a...prowadzil mlody chlopiec...co okazalo sie byc istotne...bylo niezle..widoki..itd..takie tam nepalskie bzdety( wszyscy wiedza) az tu na wysokosci chlewikow ze swinkami zlapalismy gumke..no i oczywiscie zrozbilo sie ciemno bo chlopiec nie potrafil nawet wyszturbac lysej zapaspwej. po okolo 1,5 zmagan ruszylismy, ale chlopiec przysypial, wiec sie zatrzymywalismy, ale spac nie chcial, wiec zeby skrocic opowiesc...po ponad 9h dotarlismy do Pokhary.....taki tam chaotyczne strzepki...