Znów się kulamy przez piękne krainy. Postój w malutkim miasteczku z szerokimi ulicami- nareszcie trochę mocnego słońca i możliwość wygrzania się podczas sączenia piwa! Ah, jak tam nam było przyjemnie. Korzystamy z okazji, żeby napisać pocztówki- ale wysyłamy je dopiero z Chile, ponieważ znaczki są absurdalnie drogie. Mamy teorię, że jeszcze nikt nigdy nie dostał kartki z Argentyny! Jeden znaczek ok 5zł. A kartek ok 30 :) W Chile taniej o połowę.
W czasie przejazdu dużo postojów, wiec docieramy na ciemny wieczór i trochę nas to zasmuca, bo marzył nam się wieczór przed zmrokiem. Autobus był ok 1,5 spóźniony względem rozkładu.
Bierzemy plecaki i idziemy do poleconego nam hostelu Los Troncos, gdzie jest super gość, który bardzo nam pomaga, dużo opowiada i jest niesamowicie przystojny, bardzo europejski, a gada jak Australijczyk. Czysta przyjemność (Stefan się ze mną zgodził).
No i sam hostel bardzo czysty, dużo pokojów do wyboru, fajnie pomalowane ściany. Przyjazne ceny. Nocleg i śniadanie w cenie.
Zostawiwszy plecaki snujemy się po okolicy i w końcu próbujemy słynnych argentyńskich lodów- które kupuje się na kilogramy.
Ale nie było to nic wyjątkowego- dużo smaków bazuje na dulce de leche.
Ścigamy w hostelu sieć i idziemy spać. Plan na poranek- dostać się szybko na dworzec i przejechać do Chile na wyspy.