Nawet nie macie pojęcia, z jaką niechęcią i niezadowoleniem opuszczaliśmy Kanchanaburi. No ale lot był już nazajutrz, więc nie mieliśmy wyboru. Wsiedliśmy wcześnie rano w pociąg i dzięki przypadkowemu rozmówcy w przedziale, udało nam się wysiąść w dogodnym miejscu w Bangkoku, gdzie turyści w ogóle nie są widziani. Dzięki temu ominął nas nalot naganiaczy, a zyskaliśmy napicie się pysznej kawy ( z przemiłą panią, która nam tą kawę zrobiła) na lokalnym targu i zjedzenie wędzonej rybki. Jednym autobusem dojechaliśmy do paczkowego centrum.
Stosunkowo szybko znaleźliśmy hotel- niestety hinduska dziura, ale wierzcie nam, już nam się po prostu nie chciało szukać. Nie polecimy tego miejsca, ale cena była względnie znośna, zwłaszcza, że pokój miał klimatyzację- taki prezent sobie zrobiliśmy na ostatnią noc.
Jako, że Stefek już w Bangkoku bywał, a ja miałam awersję do dużych miast, więc zwiedzanie stolicy odbyło się w sposób nadzwyczaj przyjemny i lekki. Po prostu zatoczyliśmy pętlę z pomocą miejskiej komunikacji- czyli statek na rzece, podniebna kolejka, a na koniec łodzią po kanałach. I to mi w zupełności wystarczyło. Oglądanie miasta z perspektywy ławeczki w każdym z wyżej wymienionych wehikułów było wyborne. Nie miałam ochoty niczego szczególnego zobaczyć w Bangkoku. Wszystkie potężne zespoły świątyń opisywane w przewodnikach, nie mogły konkurować z błogostanem jaki osiągaliśmy wylegując się w naszym klimatyzowanym pokoju, lub pomykaniem w poszukiwaniu tajskiej zupy z marzeń Stefka (pomykanie to daleko posunięte określenie-raczej tzw. kuśtyk, spowodowany obtarciem stóp w nowych butkach -próżność, próżność na próżno!). Chodzenie po paczkowych okolicach było niewdzięczne i wielokrotnie musieliśmy wzdychać z irytacji i niechęci. Znalezienie tam miłego Taja graniczyło z cudem. Raczej natykaliśmy się na ludzi chamskich, wrednych i żądnych pieniędzy, jednocześnie pałających szczerą i otwartą nienawiścią do białych turystów. Tylko nasza wrodzona kultura osobista i ogólne zmęczenie, sprawiły, że nie wdawaliśmy się w dyskusje, oznaczającą wzajemne plucie jadem i niepotrzebne nerwy.
Udało nam się jednak spotkać miłych mieszkańców miasta, niezwykle serdecznych. W tym ludzie pracujący w państwowym punkcie informacji.
Co do samych turystów- nie generalizując, ale o to jakie tendencje panują na paczkowych ulicach:
-pijani w sztok młodzieńcy, w krótkich spodenkach z gołymi torsami- torsy liche, brzuchy wiszące
-młodzież pod wpływem alkoholu, przechadza się z plastikowymi wiaderkami ze słomką, a w nich alkohol
-dziewczęta z dekoltami po kości biodrowe, w sukienkach, które nawet nie próbują czegokolwiek zasłaniać
-jest impreza, jest zabawa i jeśli się nie nawalisz, to z pewnością jest coś z tobą bardzo nie w porządku
Wieczorami zagadują do ciebie dilerzy narkotyków, na przemian z przedstawicielami licznych pracowni krawieckich. Oczywiście Stefan uszył sobie dwa grafitowe garnitury, bo przecież nie byłby sobą.
W dniu wylotu jeszcze uporządkowalismy zawartość naszego bagażu, przeczekiwaliśmy w sklepie z badziewiem, 40 minut monsunowej ulewy i radowaliśmy się ostatnimi chwilami tajskiej kuchni.
Jadąc na lotnisko skorzystaliśmy z nowo otwartego, lecz zupełnie nie promowanego, połączenia w postaci szybkiej kolejki. Jest to osobna linia, która z tego co wiemy, jest darmowa do końca lipca, a os sierpnia ma być już płatna. Lecz opłata ma wynosić 50BAT, więc jest to doskonała alternatywa dla obecnych możliwości połączenia z lotniskiem (info w praktyczne).
Dojechaliśmy na lotnisko, przeczekaliśmy i kiedy przyszedł na nas czas, stawiliśmy się przy odprawie.
Nie czuliśmy się ani dziwnie, ani nam nie było smutno. Przed nami był po prostu kolejny z dziewięciu lotów, które odbyliśmy przez ostanie 8 miesięcy.
Weszliśmy na pokład, naszym zwyczajem kręcąc nosem na pasażerów z bagażem podręcznym, którego wielkość sprawia, że nasz bagaż podręczny możemy co najwyżej trzymać pod nogami. A gdy już znaleźliśmy się we Frankfurcie przy bramce prowadzącej do samolotu do Krakowa, naszym uszom i oczom pokazała się grupa rodaków jak z podręcznika (myślimy, że ktoś specjalnie ich tam dla nas podstawił, żebyśmy sobie nie myśleli, że cokolwiek się zmieniło podczas naszej nieobecności). Radosna grupa składała się z jowialnych, przeklinających i mówiących podniesionym głosem, podpitych mężczyzn w sandałach ze skarpetami (oni naprawdę istnieją i są wśród nas), ich żon, które rechotały na wyszukane poczucie humoru swoich małżonków, zupełnie nie przejmując się kurwami latającymi tam i nazad. Nie musimy chyba pisać jak się w tym momencie poczuliśmy. Lepszego powitania nie można nam było zgotować.
Praktyczne:
-Na lotnisko można wykupić sobie transfer, praktycznie w każdym hotelu, czy agencji turystycznej- 150 BAT od osoby. Transfer odbywa się co godzinę i w godzinę ponoć dojeżdża.
-Jest też połączenie autobusowe, publiczne. Zdaje się, ze ok 35 BAT.
-No i powstał airport link, kolejka podniebna na lotnisko, koszt ma wynosić 50 BAT- trzeba pytać w informacji publicznej-w żadnej agencji czy hotelu, tego ci nie powiedzą