no to byl dzien...pobudka o 5, autobus do granicy, z powodu korkow koncowka pokonana pieszo...dobra musze isc...
jestem:)no a od granicy do drugiej granicy dzipkiem ( zaskakujaco komfortowym) pozniej 5h oczekiwania w przemilym lokalu juz w Chinach patrz Tybecie( przy dzwiekach chinskiej Britney i wspanialej zupie z wszystkim) nie wiadomo na co i ruszamy w ciemnosciach dalej...po okolo 15 min drogi pan kierowca probujac minac sie z wielka ciezarowka na zwirowej drodze wjechal na wielki kamienny kraweznik no i.....zawisnelismy:) ciezarowka oparla sie o nasza gablote troszke niszczac lakier...po okolo 2h nieudolnych prob i palonej gumy, w koncu zastosowano jak przystalo na lokalizacje metode " cepa i mlota":)- ( patrz. zebrani zajeli-smy sie poszerzaniem drogi poprzez odrzucenie na bok sporej ilosci glazow, co umozliwilo ciezarowce przejazd )ruszylismy dalej by po okolo kolejnych 2h prawdziwej jazdy "off-road" dotrzec do opustoszlego i okropnie zimnego miasteczka...
P.S.
zdjecia sa wlasciwie z dnia kolejnego..