choc wystartowalismy dosc pozno z Besancon..bo okolo 14, Marylinne nas na wylot dowiozla ..to droga poszla jak z platka, z chrupka, z flipsa, z czipsa....najpierw pan, z ktorym maj darling ustalila ze pojedziemy 20 km za ponarliard wysadza nas przy jakims rondzie i mowi..koniec wycieczki...wiec sie usmiecham pod nosem i wysiadamy...ale nie zdazylem oczu ze zdziwienia przetrzec kiedy nastepny pan nas zabral...i wysadzil w miasteczku...tam nawet na przeceiwko zobaczylismy autostopowicza!!!a pozniej drugiego( chyba 70- letni dziadek stal i machal..) to juz czwarty autostopowicz widziany przez nas w ciagu tych blisko 2 i pol miesiaca.
rondo w centrum wiec kiepsko ale podjezdzamy do stacji kawalek dalej a stamtad po kilku sekundach zatrzymuje sie fantastycvzny pan ktory dowozi nas..uwaga...do celu...zapytal o adres wklepal go w nawigasjon powiedzial ze mu sie nie spieszey...i waskimi drozkami przez szwajcarskie wioski z Alpami w tle dotarlismy do Molli co ja niegdy glowa nei boli...szczescie nasze bo corka Roberta wlasnie wybiegala wiec zostalismy wpuszczeni i pozniej ugoszczeni pysznym posilkiem i kawka i winkiem i takie tam...
Gdyby ktos sie zastanawial dlaczego Mollie Margot...a pewnie wszyscy sie zastanawiacie...to mieszkaja tu dlugolewtni przyjaciele rodzicow Marysi...ot co...
wlasnie sie obudzilismy niedawno i podjedlismy troche tostow i innych..no i ruszamy na rekonesans..
uwazamy ze franky ( should go to Hollywood)szwajcarski powinien byc warty jakies 30 gr..wtedy moze nawet podjechalibysmy do miasta...:)
p.s.
ja chce pozdrowic w tym miejsc szanownego Michala Wolskiego , najwspanialszego Warszawiaka jakiego znam!!( i nie tylko Warszawiaka, toz to obywatel swiata;)