Poranek królewski. Przepiękne słońce i Fitz Roy pełną gębą! To jest prawdziwy kolega.
Rozkoszujemy się łaskawością natury i przedpołudniem dopiero wyruszamy w drogę powrotną przez jezioro Capri.
Przez cała trasę oglądamy się za siebie, w nadzieji, że Cerro Torre gdzieś wychynie... ale nic z tego. Ma nas w nosie.
Po dotarciu do miasteczka zbieramy nasze rzeczy i przenosimy się do sąsiedniego hostelu (120 od osoby), w którym właściciel ma młodą owieczkę!!!!
Jak można było tam nie zatrzymywać sie na noc!
Szwedamy się bez celu po okolicy i lądujemy na kolacji- Stefan eksperymentuje z gulaszem w którym jest świńska szczecina ( to te jego uchylenia od wegetarianizmu) a ja dostaje warzywa zapiekane w dyni. Nic specjalnego, ale przemiła kelnerka!
Jeszcze objadamy się ciasteczkami z dolce de leche i chilujemy się z winem w hostelu- jest tam super przestrzen wspólna cała przeszklona. Spimy w śmiesznym baraczku 4 osobowym z gościem z Francji.